top of page

Wstęp do Kambodży


Gdyby ktoś obudził mnie w środku nocy i zapytał:

— Czym jest Kambodża? Pierwsza myśl!

Odpowiedziałbym:

— Kambodża to stan umysłu


Angkor Wat, Ta Prohm temple, świątynia, appsara, tancerka, płaskorzeźba, świątynia w dżungli
Płaskorzeźba appsary w tajemniczej świątyni Ta Prohm

Takich stolic i kultury, jakie zbudowali Khmerzy, nie mieli Sumerowie, Egipcjanie, Grecy, Rzymianie, Majowie, Chińczycy, Indusi ani żadna inna cywilizacja aż do rewolucji przemysłowej. Nie mówię, że kultura khmerska była lepsza, doskonalsza ani bardziej humanitarna. Mówię, że Khmerzy mieli rozmach.


Doprawdy, już dziewięćset lat temu pokazali grandeur, o jaki trudno nawet w XXI wieku.


 

Cykl O Kambodży


Początkowo miał być to jeden artykuł z garścią ciekawych faktów. Pracując nad tym tekstem, tak jak później nad całym Doktoratem z cierpliwości, przechodziłem wzloty, upadki, objawienia i okresy frustracji, bo Kambodżę opowiedzieć jest niełatwo. Nim nabrałem dyscypliny, na przemian zaczynałem pisać i przestawałem, czasem na całe miesiące. Tekst rozrastał się, zmieniał, kasował i odrastał. Zdobycie prawdziwej informacji o Kambodży wymaga cierpliwości archanielskiej; nie wiedziałem o tym, kiedy zabierałem się do tej syzyfowej pracy.


Przebrnąłem przez setki artykułów, stron internetowych, fragmentów książek, encyklopedii, bardziej i mniej wiarygodnych blogów. Przewertowałem niezliczone publikacje akademickie dostępne on-line, z notatek i z pamięci przywołałem dziesiątki rozmów. Miesiącami przedzierałem się przez kilka obszerniejszych publikacji obcojęzycznych, co noc tłumaczyłem fragment ze zwyrodniale naukowego, obcego mi żargonu. Po angielsku, po polsku, po troszeczku; uczyłem się o Kambodży rzeczy, które nie przyszłyby mi do głowy pomimo zamieszkania w Azji ponad pół dekady temu.


Wyszlifowana latami międzynarodowej pracy biegłość mojej angielszczyzny padła na kolana przed ponad pół tysiącem obcych mi słów w ledwo stukilkudziesięciostronicowej publikacji naukowej z lat czterdziestych XX w. Niektórych z użytych w niej terminów nie znałem nawet w języku polskim, dlatego najpierw musiałem zapoznać się z ich znaczeniami. Czynności te spowolniły moją pracę przynajmniej o kilkadziesiąt godzin, czyli o kilka tygodni roboczych.


Myślałem nieraz, że wszystko to na nic. Wyszukiwałem interesujące fakty, ciekawostki historyczne, by chwilę później odkryć sprzeczne informacje. Wyłowienie szczypty solidnej wiedzy z oceanu dezinformacji zajęło mi setki godzin. Zastanawiam się, jak inni nad tym panują. Na pewnym etapie odłożyłem pisanie „O Kambodży”, by poświęcić kilkadziesiąt godzin na naukę weryfikacji prawdziwości informacji. Nie był to jedyny raz, gdy przerwałem pracę nad pisaniem, aby się do niej lepiej przygotować.


W tym procesie wyłoniła mi się tendencyjność związana z tym, kto pisze.


Czy jest to człowiek lokalny,

rząd, czy organizacja pozarządowa;


czy naukowiec khmerski, lub indyjski

(kultura Kambodży w ogromnym stopniu

opiera się na spuściźnie hinduizmu),

czy zachodni;


ale skoro zachodni,

to czy raczej europejski, czy amerykański,

i czy kolonialny, postkolonialny, a może neutralny;


czy skłania się ku teorii kolonizacji indyjskiej w Kambodży,

czy raczej przekonuje, że Khmerzy doszli do potęgi

bez ingerencji z zewnątrz;


czy może ten ktoś jest misjonarzem, pasjonatem,

czy stricte akademikiem,

ale: czy historykiem, lingwistą, czy antropologiem;


czy może w swoim résumé profesorskim

zapomniał dodać, że profesorem jest od mostów,

a o Kambodży z nudów pisze;


a może jest podróżnikiem,

i wówczas: czy podróżnikiem prawdziwym,

czy małostkowym, popularnościowym;


czy może to dziennikarz szukający najwidoczniej sensacji,

gdzie jest potencjał jej rozdmuchania;


czy może to teoretycy-spiskowcy dziejowi