Kambodża
jako szkoła cierpliwości
Znaleźć inspirację
Gwałtowne monsuny, jaskrawe kolory, obce zapachy, przedziwne języki doliny Mekongu, tajemne gesty i szokujące kontrasty stały się inspiracją do głębokiego wpatrzenia się w Kambodżę. W chaosie jej przeciwności można odnaleźć osobliwą mądrość, jakiej nie mamy, a może nie pamiętamy już w Europie.
Krótka historia
Kambodża jako szkoła cierpliwości
Jednego sierpniowego dnia zamieszkałem w Kambodży. Okazała się ona wymagającą szkołą cierpliwości, kapryśną kochanką, wyzwaniem; doświadczeniem nie znoszących się sprzeczności i dysonansów. Nie tylko nie pomaga to w adaptacji, ale i otuchy nie dodaje. Mieszkańcy Kambodży każdego dnia żyją, uśmiechają się i pokazują wolę trwania wbrew wspomnieniu niedawnego ludobójstwa, które żywo pulsuje jeszcze pod ich skórą. Chaos Kambodży rozbrzmiewa dźwiękami zawiłej harmonii, która nie każde ucho uwiedzie, ale niektórym pomaga odnaleźć siebie.
Nawykły w Europie do sprawnej, zorganizowanej pracy, otwartych działań i jasnego wyrażania intencji, w Kambodży nie pasowałem do nowego środowiska. Próbowałem zrozumieć, dlaczego prawa logiki i zdrowego rozsądku jakby nie miały zastosowania w tej krainie.
Trudno żyć i dać żyć innym, kiedy sprawy toczą się zupełnie inaczej, niż wydawałoby się to właściwym.
Kraina Khmerów zmieniła i wciąż wpływa na moje życie. Stała się nie tyle sceną opowieści, co katalizatorem pracy literackiej rozpoczętej kilkadziesiąt lat temu. Oto kambodżańskie obrazy widziane przeze mnie oczami człowieka, który niemal przypadkiem zajrzał tutaj na rok. Kambodża jednak, zazdrosna kochanka, zatrzymała mnie na znacznie dłużej. Już kilka lat później, mieszkając na jednej z Małych Wysp Sundajskich, gdzie ziemia się trzęsie, wulkany plują lawą i żyją smoki z Komodo, nadal od czasu do czasu wracam do Królestwa Kambodży.
W obcym świecie podobni sobie ludzie z większym jakby magnetyzmem lgną ku sobie. Taki Irlandczyk na własnej ziemi minąłby się z Polakiem czy Grekiem obojętnie, ale gdy jest nas niezwykle mało i tkwimy w obcym miejscu, okazujemy się zadziwiająco do siebie podobni, niemal tacy sami; zarówno w oczach obcych, jak i w naszych własnych. Żyjąc wśród obcych nawiązywałem takie przyjaźnie, siadywałem, pijałem szklankę, lub dwie z kompanami z różnych krajów mojego kontynentu, wspominając „jak to w Europie...”
Na co dzień jednak żyłem, pracowałem i bezustannie coś notowałem pośród Khmerów.
Opuściłem Kambodżę dla nowych wyzwań, lecz odtąd na zawsze pozostaję „niepełny”, „niecały”, bo kawałeczek swojego serca i życia, serdecznej pracy rąk swoich, zostawiłem w Królestwie Khmerów.
Ten blog opowiada, co otrzymałem w zamian.