top of page

Symfonia kobieca, cz. 1 | Cykl kobiecy

Symfonii Część Pierwsza

Umiarkowanie szybka


 

Cykl kobiecy otwierają lata dziecięctwa – takie same pod wszystkimi długościami geograficznymi. Gdzie są dzieci, tam pełno ciekawskich rączek oraz rozbieganych stópek.


Niektórzy rodzice na te nóżki i nadgarstki przeurocze nakładają złote bransolety i łańcuszki. Już w okresie niemowlęcym przekłuwają córkom uszy i zakładają im kolczyki. Noszenie drogich ozdób w dzieciństwie zapewnia bogactwo w dorosłym życiu. Nader często biżuterie dziecięce kończą w lepkich rękach jakiegoś łobuza, czasem wprost wyrwane z delikatnego ciała. Dzieciństwo i młodość raczej wydają się dłużyć i jak na złość nie chcą się skończyć aż miną.



Przygotowanie dziewczynki do roli kobiety rozpoczyna się tuż po tym subtelnym przejściu, kiedy rozkoszny bobas zmienia się w kilkuletnie dziecko. Jego umysł coraz więcej się rozjaśnia i zaczyna odróżniać dobre od złych zachowań. Odczuwa przy tym pierwszą trwogę przed przekraczaniem granic, a w sumieniu odgrywa role swoich rodziców, by powstrzymać siebie od nieodpowiednich zachowań i czynności. Odtąd rodzina i społeczeństwo nakładają coraz większy ciężar na świeże ciałko i umysł, aby ułożyć je wedle formy, w której powinny się zmieścić.


Zaczyna się proces warunkowania. Stary recepturnik serowara doradza:


„Gdy się zetnie, zaraz zbieraj ser a odciśnij dobrze. Do formy włóż, niech dojrzewa.”

Małe dziewczynki mają czas na koleżanki, naukę i dziecięce zabawy. Uczą się umiejętności, które u progu pełnoletniości podniosą ich wartość na rynku matrymonialnym. Pozostają blisko domu, są łagodne i grzeczne. Mało kiedy można uświadczyć jaką niepokorną dziewuszkę, bo to doprawdy nie wypada; dzieci same gotowe to przyznać. Wojownicza czy stanowcza, nazbyt chłopięca z natury niewiasta nie jest materiałem na dobrą żonę, choć natura ma swe prawa; wyjątkowo piękna i rezolutna kobieta może przebierać i wybrzydzać o wiele więcej niż, jak nazwała to Maria Czubaszek, nienachalna z urody, za to ugodowa i pobłażliwa.


Czytelnik dostrzega, że ledwie zabrzmiały pierwsze akordy „Symfonii kobiecej”, a już we wstępie zagrały nuty zwiastujące melodię małżeństwa; i nie bez przyczyny.



 

Ten artykuł jest trzecią częścią „Cyklu kobiecego” i należy do Doktoratu z cierpliwości.

Linki do 1. i 2. części:


1. Cykl kobiecy | Wstęp (Link do skopiowania poniżej)


2. Uwertura | Cykl kobiecy (Link do skopiowania poniżej)


 

Przeznaczenie czai się na dziewczęta od narodzin.


Dziewczynki z wielodzietnych rodzin cierpią nieraz na niedobór miłości rodzicielskiej. W zamian miewają ukochaną starszą siostrę zastępującą im rozrywaną obowiązkami matkę. Starsze rodzeństwo wychowywało się, gdy w domu było tylko kilkoro dzieci. Być może dzięki temu otrzymali więcej uwagi oraz uczuć i potrafią te podarunki przekazać młodszym domownikom. Serca młodszych sióstr po raz pierwszy łamane są wydaniem starszej siostry obcemu. Odtąd dziewczęta należą do różnych ognisk domowych i podlegają woli różnych mężczyzn.


Przychodzą lata edukacji. Większości dziewcząt szkoły wystarczy po kilku klasach, dlatego oprócz nauki podstaw pisania i liczenia od początku przygotowuje się je do życia w rodzinie, czyli do uległości i ustępstw. Niektórzy rodzice nie chcą zapewnić córkom edukacji wykraczającej poza ten poziom, bo szkoła zabiera czas i kosztuje, a po co dziewczynie cała ta wiedza nie-wiadomo-o-czym? Ani przy kuchni i dzieciach, ani w obejściu do niczego to nie potrzebne.


Wiele dziewczynek przedwcześnie opuści szkolną ławę, by zarabiać na budżet domowy. Rodzice zapewne oddelegują tę czy inną pociechę do żebrania w mieście lub do statystowania w okolicznym domu dziecka. Odwożą brzdąca do rzekomego sierocińca wystawiającego dzieci na widok turystów, a „po robocie” zabierają z powrotem do domu. Nie jest tajemnicą, że w biednych krajach to niezły biznes. Na Bali w Indonezji działa mafia przydzielająca miejsca do żebrania na największych skrzyżowaniach z sygnalizacją świetlną, gdzie samochody muszą się zatrzymać. Zazwyczaj żebrzą dzieci i kobiety trzymające na rękach swoje lub cudze niemowlę, ale żeby dostać coś do jedzenia, muszą zebrać określoną kwotę dla „szefa”. Turyści chętnie dają datki na biedne dzieci i robią sobie z nimi zdjęcia.


Każdy podróżnik do odległych kultur powinien poczytać lub posłuchać o odpowiedzialnym podróżowaniu. Sztuka prawdziwego wsparcia odpowiednich ludzi lub organizacji w odpowiednim czasie, miejscu i we właściwym celu jest złożona. Dając coś nieznanym osobom, w szczególności dzieciom, bez poznania ich sytuacji, łatwiej przyczynić się do nędzy, niż do polepszenia ich bytu.


Jedną z przyczyn, dla których dzieci w ogóle chodzą do szkoły, jest niezdolność do ciężkiej pracy – jedynego źródła utrzymania znanego ich rodzicom. Część dziewcząt po trzeciej czy czwartej klasie będzie musiała rozpocząć pracę w polu lub fabryce, żeby wesprzeć budżet rodzinny. Bez szkoły nie mają szans na jakościowe, bezpieczne zatrudnienie i godne wynagrodzenie. Mimo tego rodzice często tak bardzo chcą ulżyć sobie w nędzy, że posyłają dzieci do pracy zamiast na nauki w darmowej szkole publicznej. Tym sposobem przedłużają okrutny cykl ubóstwa o następne pokolenie, a ich dzieci najprawdopodobniej powielą ów schemat w dorosłym życiu.


Dzieci w szkolnych mundurkach biegają przed szkołą w kałuży podczas deszczu
Phnom Penh. Szkolne dzieci w mundurkach na przerwie w porze deszczowej. Rozmawiałem z kobietami, które uczyły się tej szkole dla dzieci rządowych elit w latach dziewięćdziesiątych. Miały tam zajęcia przygotowujące do życia rodzinnego, kiedy chłopcy grali w gry na zewnątrz.

Nędza oraz normy społeczne nie są wyłącznym powodem słabej edukacji dziewcząt. Liczne mikroregiony zapewniają tylko szkołę z nauczaniem początkowym zaaranżowaną dla paru dzieciaków z pobliskich wsi. Uczniowie wszystkich klas uczą się w jednej sali, po kilku latach zaś nie mają gdzie kontynuować edukacji. Dzieci ze wsi przychodzą na lekcje, kiedy pasuje to ich rodzicom, niekoniecznie codziennie. Nauczyciele bywają tak mizernie wynagradzani, że warunkiem ich przetrwania i pracy są codzienne drobne datki, które dzieci wrzucają do słoika w szkole. Czasem jednak rodzice nie mają nawet najdrobniejszej monety dla nauczyciela i wstydzą się posłać dziecko z pustymi rękami. Tak duma wygrywa z edukacją.


Jeśli rodzina miałaby pieniądze na utrzymanie jednego dziecka w zamiejscowej szkole z internatem, zawsze wybiorą chłopca, chyba że wszyscy synowie wykazują ostateczną pogardę dla wiedzy i świata zewnętrznego. Dziewczynka powinna bezwzględnie pozostać przy domu aż do ślubu, choć jest wyjątek od tej reguły. Czasami rodzice posyłają córki do krewnych mieszkających w pobliżu szkoły średniej. Pod ścisłą opieką i kontrolą dziadków, wujostwa czy starszego rodzeństwa dziewczyna może kontynuować naukę, a po zajęciach będzie pomagała we wszystkim, w czym młodej damie przystoi pomagać w domu. Mogą jednak zmienić wobec niej plany i w dowolnym momencie odwołać ją z powrotem. Bez dyskusji.


 

Intymne TABU


Tematy intymne są dla Khmerów krępujące i rodzice prawie nie poruszają, albo wprost unikają ich jak tabu. Jakakolwiek rozmowa o „tych” sprawach pełna jest mglistych metafor i porównań. Najlepiej wychodzi na tym młodsze rodzeństwo, któremu starsi coś podpowiedzą z bolesnego nieraz doświadczenia; choć rozmawiałem z dorosłą Khmerką z wysoko politycznie usytuowanej rodziny inteligenckiej i przyznała mi ona, że nigdy nie zamieniła słowa o miesiączce czy seksie ze swoją jedyną, starszą o pięć lat siostrą.


W domu bywają problemy, jak brak miejsca, nędza, głód i przemoc. Dziewczętom dokucza brak wiedzy o reprodukcji, zdrowiu kobiecym, miesiączce i higienie z nią związanej. W moim domu rodzinnym był to normalny temat i nie miałem tu żadnych uprzedzeń czy wstydów, dlatego próbowałem o tym rozmawiać z Khmerkami. Były zszokowane.


Kiedy w początkach kariery byłem przełożonym osiemdziesięcioosobowego zespołu pracującego w Polsce i za granicą, część – obcych mi przecież – kobiet otwarcie mówiła ze mną o miesiączce: przechodziły ją w wyjątkowo przykry sposób, lub nie zaszczepiono im w tym względzie niepotrzebnego wstydu. Dowiedziałem się wówczas mimochodem o rozmaitych przypadłościach, które mogą spotkać każdą kobietę, zarówno na różnych etapach życia, jak i z przyczyn zdrowotnych czy indywidualnych. Khmerki nic o tym nie wiedziały.


Przypuszczam, że byłem pierwszym mężczyzną, z którym moje khmerskie pracownice kiedykolwiek mówiły o miesiączce. Nie wiedziałem, że w ich kulturze to jest tabu. Można by zarzucić mi ignorancję – powinienem był się domyślić. Miesiączka dla mnie – mężczyzny przecież – to żadne wielkie zagadnienie.


Wspominam o tym, bo kiedy pierwszy raz poszedłem do sklepu po prostu kupić podpaski dla mojej khmerskiej partnerki życiowej, ekspedientka spuściła oczy i za wszystko przepraszała, mężczyźni odwrócili ode mnie głowy, a moja partnerka powiedziała w domu, że żartowała: nigdy nie spodziewała się, że to zrobię.


Wyjaśniłem Khmerkom delikatnie, że w mojej kulturze temat menstruacji to normalna sprawa: nikt nie musi specjalnie się z tym obnosić, ale można o tym wspomnieć i zostać usłyszanym oraz zrozumianym. Udało nam się przełamać tabu i mówić; nieco może dookolnie, ale z szacunkiem, otwarcie, bez metafor.


Trzydziestokilkuletnia Khmerka opowiedziała mi, że przygotowuje dwie córki na dojrzewanie, odkąd poszły do trzeciej klasy. Nie wiedziała, jak o tym mówić, więc obejrzała zagraniczne materiały dla rodziców. Niełatwo było wytłumaczyć to dzieciom w takim kraju jak Kambodża. — Chcę im oszczędzić przerażenia, że zachorowały, zepsuły się, albo zrobiły coś potwornie złego i są za to karane, zupełnie same. Wszyscy się dowiedzą, wyrzucą z rodziny, nikt nie zechce z taką się przyjaźnić ani poślubić. Samotność i strach — powiedziała Khmerka. — To uczucie towarzyszyło mi przez kilka lat, choć ktoś wreszcie mi wyjaśnił, że miesiączka to normalna sprawa.


Widok sali lekcyjnej zza grupy młodych uczennic z Indonezji
Młode kobiety (17-24 lata) z Indonezji uczestniczące w programie edukacyjnym zwiększającym ich szansę na bezpieczne i godne zatrudnienie. Dla wielu z nich zajęcia ze zdrowia kobiecego to pierwszy raz, gdy z kiedykolwiek z kimś o tym mówią.

 

Święta miłości


Role płci wyznacza odwieczna kultura, do której odwołujemy się w potrzebie moralnego wsparcia, odnosimy się do niej z szacunkiem, a nawet denerwujemy się, gdy ktoś ją kwestionuje. Mówiąc krótko, bo może w prawdziwym życiu to bardziej złożone, mężczyzna powinien zarabiać na utrzymanie domu, a kobieta ma dom utrzymać.


Młode Khmerki i Khmerzy nie różnią się od rówieśników z innych części świata. Przeżywają miłości i zauroczenia, ale ze względu na tabu rozdzielające płcie, muszą to skrywać i wynajdować rozmaite fortele, żeby się spotkać.


Młodzi chłopcy poczuwają się do ofiarowania swoim sympatiom upominków czy przeżyć, jak wyjście do kina lub na karaoke. Nawet takie drobiazgi bywają dla nich szalenie drogie. Młodzież bez edukacji o życiu intymnym nie zna ceny przekroczenia granic. Chłopiec powinien za wszystko zapłacić, a dziewczyny potrafią bez ogródek prosić o upominki lub pieniądze; jemu łatwo jest więc rozwinąć krzywdzące i niesprawiedliwe wyobrażenie, że skoro za wszystko płaci, to sympatia powinna zrobić, o co on ją poprosi.


Takie założenia ujawniają się przy okazji urodzin i świąt, wśród których królują walentynki.

Chłopak zaprosił dziewczynę już kilka razy. Tym razem nadchodzi święto zakochanych. Czas, aby ukochana dowiodła, że dostrzega znaki jego miłości i odwzajemniła je należycie. Dziewczęta zgadzają się tylko dlatego, że nie znają świata, nie wiedzą o konsekwencjach takich przygód, a nade wszystko potajemne wychodzenie z chłopcem gdzieś poza zasięg rodzicielskiego i społecznego radaru jest jedyną odmianą w ich bezustannie nadzorowanym życiu.


Mieszkańcy Wschodu bywają niezwykle mili, ale nie dlatego, że mają taką naturę. Dotknięcie czyichś uczuć jest rodzajem osobistej hańby, ludzie szczególnie boją się zranić uczucia obcych (wiadomo – bliscy to co innego). W kulturze Khmerów, a jeszcze bardziej w kulturze centralnej Jawy, nie ma miejsca na odmowę, którą można odebrać jako potwarz. Można to sprytnie wykorzystać jak robią to rodzice, rodzeństwo, przyjaciółki, sąsiedzi, a nawet obcy.


Rodzice pewnej bliskiej mi osoby z okolic miasta Yogyakarta bywają namolnie nawiedzani przez sąsiadkę z kilkuletnim synkiem. Kobieta potrafi o szóstej rano wejść im do domu bez pukania i siedzieć tam, plotkując, do dziesiątej w nocy. Zgodnie z zasadami dobrego wychowania gospodarze muszą nakarmić „gości”, chłopiec zaś biega po ich domu, ucina sobie drzemki w ich łóżkach, bez pytania otwiera lodówkę i wyjada smakołyki, które przygotowano dla wnuków. Tak bywa też z ciałami chłopców i dziewcząt w dniu miłości.


Co roku, kilka miesięcy po walentynkach, następuje fala ślubów, za którą podąża kilkutygodniowe tsunami porodów.


Serce z materiału zaklejone plastrem na skaleczenia
Fot. WIX

 

Lepsze dzieci są kochane i zawsze jedzą


Rodzice zwykle jak najprędzej wynajdują córkom mężów. To bardzo godne mieć męża. Za każdą wydaną córkę dostaną zapłatę od zięcia lub jego rodziny, w gospodarstwie zaś zostanie mniej gąb do wykarmienia. Jak wspominałem, te małżeństwa stają się tragediami dla dzieci, którym starsza siostra matkowała i była im najczulszą opiekunką. Zięciowie muszą utrzymać małżonki i zgodnie ze zwyczajem będą co miesiąc przysyłać teściom kilka groszy, albo pozwolą żonie uszczknąć dla nich coś z domowego budżetu.


Mała khmerska dziewczynka spogląda na młodą parę pozującą do zdjęcia w trakcie wesela
Kilkuletnia dziewczynka na bogatym tradycyjnym khmerskim weselu

Wielodzietność może być skutkiem lub przyczyną problemów, ale sama w sobie nie jest zła. Znam wspaniałe rodziny wielodzietne we wsiach i w miastach Wschodu oraz Zachodu. Jeszcze w drugiej połowie XX w. khmerskie familie z piętnaściorgiem dzieci nie były rzadkością. Wcale nie musiało to oznaczać nędzy, bo najstarsi pracowali już i zakładali rodziny, gdy pojawiali się najmłodsi, społeczeństwo zaś nie było nastawione konsumpcyjnie. W rodzinach zdarzają się jednakże problemy o innym podłożu, czemu poświęcić trzeba osobny artykuł.


Dwa jajeczka w małym gniazdku tropikalnych zimorodków w otoczeniu zielonych liści
Gniazdko odmiany wschodnioazjatyckich zimorodków zamieszkujących zielone zakamarki mojego ogrodu

W moim tropikalnym ogrodzie popod dżunglą obserwuję przykre z punktu widzenia ludzkiej etyki czy moralności obyczaje rajskich zwierząt. Niektóre z nich odrzucają część potomstwa na pewną śmierć, lub „ofiarowują” słabszą latorośl drapieżnikowi, który i tak wszedłby do gniazda i wziął co zechciał. Także małpy mają ulubione dzieci. Kilka razy na moich oczach duże samce zagryzały słabe, młode osobniki.



Iguana balijska zastygła na gałązce na tle zielonej trawy
Niezwykle płochliwa iguana z mojego ogrodu. Wynajduje gniazdka i wyjada ptasie jajka bądź nieopierzone pisklęta


U ludzi odrzucenie objawia się wykluczeniem z otrzymywania uwagi i czułości, a nawet głodzeniem w sytuacji skrajnej nędzy, podczas gdy tuż obok rodzina karmi kogoś innego, zapewne chłopca, chucha nań i dmucha. Rodzice potrafią faworyzować jedne dzieci, podczas gdy inne jawnie z wyrachowaniem – a nawet z pewnym okrucieństwem – traktują gorzej.


Gorszymi dziećmi prawie zawsze są dziewczęta.

Nie ma jednej tego przyczyny; może być nią prostota, kulturowy obyczaj faworyzowania chłopców, a także przemoc domowa i nieślubne dzieci z gwałtu, którego dopuścił się ktoś z rodziny lub obcy. W każdym przypadku rzecz w ostateczności sprowadza się do braku edukacji.


Odrzucone dziewczęta, te kopciuszki bez wróżki i balu u księcia, rodzice wykorzystują do najcięższych zajęć domowych, lub pozbywają się ich z widoku, wysyłając na zarobek z dala od domu. Czytelnikowi z zachodniego kręgu kulturowego może się wydać, że tak jest lepiej, bo niechciana dziewczyna zyska częściową niezależność i odpocznie od wrednej rodzinki. W kulturze Azji Południowo-Wschodniej brak akceptacji najbliższych jest jednak źródłem napiętnowania społecznego i poczucia niższości nie do zniesienia.


„Skoro nie chciała jej własna rodzina, jaką osobą być musi?”, myślą ludzie.

Wszyscy wokół – znajomi i nieznajomi – wypytują o rodzinę, co szczególnie w pierwszych miesiącach po przeprowadzce do Kambodży doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Sprzedawcy na targu, kierowcy tuk-tuków, urzędnicy w urzędach, a nawet od razu – w pierwszej minucie rozmowy! – obce osoby bezwstydnie wypytywały o rodzinę oraz detale z życia osobistego, a nawet o wysokość moich zarobków!


 

Mężczyzna musi mieć jakąś żonę

Kobiecie nie przystoi być niezamężną


Pewna Khmerka w średnim wieku przyprowadzała do mojej szkoły w Phnom Penh dwójkę dzieci. Nie mówiła po angielsku, ale zagadywała mnie za pośrednictwem recepcjonistki. Ot, typowe rozmowy o niczym. Jednego razu dziewczyna z recepcji wyszła załatwić kilka sprawunków, a kobieta łamaną angielszczyzną zapytała mnie o żonę. Mina jej zastygła, gdy odrzekłem, że nie mam małżonki.


Khmerka nie mogła pojąć mojej odpowiedzi; nie mieściło jej się w głowie, że nie najbrzydszy mężczyzna po trzydziestce i na stanowisku jest bez pary. Poczęła więc zataczać coraz ciaśniejsze kręgi wokół zagadnienia. Spytała mnie o narzeczoną, i wreszcie o sang-saa, dziewczynę, sympatię; innymi słowy, czy mam kogoś na oku (i „czy myślę, że khmerskie dziewczęta są piękne”). — Jestem w nowym kraju, zapracowany i jeszcze nikogo tu nie znam, więc nie — odpowiedziałem wścibskiej babie. — Jesteś rozwiedziony! — zawyrokowała Khmerka. — Nie. Nigdy nie miałem żony — odparłem. Kobieta spojrzała na mnie z najuczciwszym zdziwieniem i wykrzyknęła: — Oh, my god! Dlaczego?!


Odłóżmy na bok, czy mi to odpowiada, czy nie. Dopiero po roku nauczyłem się nie przejmować tymi pytaniami. Zrozumiałem, że to część kultury regionu, nie tylko Kambodży. Te informacje umiejscawiają człowieka w jakiejś relacji, perspektywie, do której można odnieść siebie i nowo poznaną osobę oraz wydać o obcym wstępny osąd na podstawie oczekiwań i norm społecznych. W ten sposób można postawić siebie wyżej lub niżej od rozmówcy, a nawet dobrać słownictwo, którym go uraczymy.


Bez wstydu przyznaję, że nieraz eksperymentowałem z miejscowym obyczajem. Jest szalona różnica w ludzkich reakcjach, gdy przedstawiam się jako kawaler bez pary a jako małżonek z piętnastoletnim stażem, z siedmiorgiem dzieci (z których trójka to istne szatany i skaranie boskie), do tego chodzimy do kościoła, tudzież do pagody, i czcimy naszych rodziców na równi tylko z bogiem i królem. (W buddyzmie nie ma boga jako takiego, co nie przeszkadza Khmerom w powoływaniu się na nienazwanego boga).


Tylko w przypadku opowieści o fikcyjnej żonie i grupie dzieci (bo brak dzieci też jest podejrzany) moi rozmówcy okazywali mi „bezwarunkową” sympatię, zrozumienie, a nawet pewną euforię. Chcieli dowiedzieć się więcej: jak się mają dzieci, czy ktoś nam pomaga z całym tym inwentarzem, a jak się mają moi rodzice i teściowie. Z miejsca znikają wścibskie, agresywne pytania o brak małżonki w rodzaju:

— Dlaczego?

— Co się stało?

— Czemu żadna nie chciała z tobą być?

— To skąd będziesz miał dzieci?

— To co jesz?


Albo koronne (autentyczne):

Starszy brat przystojny! A małżonka starszego brata — czyli mnie — w tym samym wieku, czy może — z widocznym podekscytowaniem — młodsza?

— Nie, nie mam żony — moja odpowiedź wysoko podniosła brwi mojego rozmówcy:

— Co zrobiłeś, że już nie jest z tobą?


Nie pytają, czy mam małżonkę. Pytają o małżonkę.

Kobiety mają znacznie trudniej z tymi pytaniami i dla nich zaczyna się to w o wiele młodszym wieku. Bywa, że dobrze sytuowani, nieco już leciwi kawalerzy niecierpliwie kręcą się przy rodzinie dziewczęcia już wtedy, gdy jest ona ledwie dojrzewającym podlotkiem.


Balijska para młoda w dniu ślubu widziana od tyłu w odkrytym samochodzie
Młoda balijska para. Pan młody zabiera pannę młodą z domu rodziców do swojego domu

 

Honor rodziny jest najważniejszy


W regionie Azji Południowo-Wschodniej nadal zdarza się sprzedaż niemowląt. Dla wielu rodziców jest to ostatecznością, ale mimo wszystko – opcją. Kiedy trzeba wysłać dzieci na zarobek, dziewczynki częściej wybierane są do zajęć wymagających kontaktu z obcymi, na przykład do żebrania bądź sprzedaży pamiątek w centrach miast i w pobliżu słynnych zabytków. Chłopcy trafią raczej do posyłek lub noszenia ciężarów na budowie. Można sobie wyobrazić, jak bardzo naraża to dzieci na niebezpieczeństwa.


Niektórzy rodzice potrafią oddać nastoletnie dzieci do pracy w fabryce lub na prostytucję. Umowa może opiewać na przesyłanie rodzinie zarobku potomka bądź potomkini. Możliwa jest też jednorazowa transakcja na większą kwotę, czyli właściwie sprzedaż. Oczywiście w zachodnim kręgu kulturowym padłoby pytanie:


A co jeśli młoda osoba poszuka ratunku, lub zbiegnie z pracy i zacznie żyć swoim życiem?

Pracodawca zażąda od rodziny zwrotu zapłaty. Uciekinier/ka może zostać oskarżona o nieposłuszeństwo, zostawienie rodziny w głodzie, chorobach, długach, a do tego dochodzi ujma na honorze. (Co ludzie powiedzą). Jeśli sprzedana na prostytucję córka zajdzie w ciążę, rodzina może nie chcieć przyjąć jej z powrotem, bo się zhańbiła. Jeśli sprawę zgłosić na policję, pracodawca i rodzice wyprą się zawarcia transakcji, a funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości, jak w przypadku gwałtu czy bicia, stwierdzą że to sprawa rodzinna. Nie ich jurysdykcja.


Pomóc mogłaby tylko jedna z organizacji zajmujących się zwalczaniem przemocy domowej i handlu ludźmi, ale to trwa wiele czasu, wymaga spotkań, rozmawiania z ludźmi, edukowania ich, i nierzadko prowadzi donikąd, bo nie wiedzą oni, lub nie chcą zaakceptować, że to coś złego. Do tego niektóre centralne instytucje państwowe same chcą uniknąć tzw. „ekspozycji o podobnym kontekście”.


Rodzina jest taką świętością, że żadne poświęcenie dla niej nie powinno przyzwoitemu młodemu człowiekowi być zbyt wielkim.

Jeśli trzeba wybierać, rodzina o wiele chętniej zainwestuje w edukację i przyszłość chłopca niż dziewczynki. Syn będzie pracował i wspierał rodzinę finansowo. Chłopak jest jak lokata w banku, córka zaś to najwyżej pomoc domowa i para rąk do podania miski ryżu na starość. Dodatek. Poza tym – co taka dziewczyna bez edukacji i umiejętności może zarobić?


Kiedy rodzice życzą swoim pociechom jak najlepiej i pragną jak najdłużej je chronić, i tak w końcu wszyscy muszą się zgodzić, że nadszedł czas na założenie rodziny. Dobrzy rodzice wyszukają obyczajnego mężczyznę o dobrym sercu, pracowitego, spokojnego i pełnego empatii. W dobrych rodzinach na pewno tak samo wynajdują chłopcom żony. Wprawdzie w tej kulturze płcie mają przypisane role społeczne, jednak nie wyklucza to wzajemnego szacunku, wsparcia, ani znaczenia głosu kobiety.


Widywałem rodzaj wzajemnego oddania małżonków pieszczących się niewidzialnymi gestami, bo tabu dotyku między osobami odmiennych płci w miejscach publicznych obowiązuje nawet męża i żonę. Są w kulturze jasne prawidła kto ma pierwszy wejść, przejść, mówić, słuchać, czy jeść. Oni jednak prześcigają się w wynajdowaniu najrozmaitszych forteli i wymówek, by przekazać lepsze miejsce, kąsek, czy pierwszeństwo swojej drugiej połowie. W rzeczy samej, kto zna alfabet znaczeń poskrywanych za słowami i pozornie nieistotnymi gestami, może przy takiej parze doznać mocy wzruszeń i w najcieplejszym sensie – zabawnych sytuacji, gdy jedno między wierszami karci drugie za niewykorzystanie stworzonej mu szansy.


Dziewczyny, które idą na studia, z reguły otrzymują odroczenie zamążpójścia, bo małżonek mógłby zakazać żonie chodzenia do miejsc, w których bez niego spotykałaby się z innymi osobami. Jeśli zaś mąż nie miałby nic przeciwko edukacji swej połowicy, prawdopodobnie jego rodzina spróbuje zmusić go do wybicia jej studiów z głowy. Nie zawsze idzie o to, że żona-studentka miałaby, powiedzmy, zdradzić; ale co ludzie powiedzą. Wysłanie małżonki na naukę może wyglądać na akt desperacji. Po co jej to? Czy mąż nie umie sam wystarać się o godne utrzymanie dla rodziny?


Pod koniec studiów dziewczynie poszuka się kandydata na małżonka, który może nawet pozwoli jej przez jakiś czas popracować. Ale to raczej jakieś takie nowoczesne porządki.


Chociaż znam khmerskie kobiety pracujące, na przykład, w rządzie i na Uniwersytecie Sztuk Pięknych, w szkołach, urzędach oraz firmach, to znów raczej kwestia rodzinna. Małżonkowie tych pań zwykle pracują w tych samych instytucjach. Kobiety za to prężnie prowadzą biznesy rodzinne i potrafią rozwijać je z niebywałą determinacją. Mieszkanki Azji Południowo-Wschodniej mają w sobie bowiem tę zjawiskową właściwość, którą nazywam puchem tygrysim; potrafią tak okryć się tą zewnętrzną, łagodną miękkością, że nie widać przyczajonego pod nią tygrysa.


Kobieta w hidżabie z małym dzieckiem na rękach pokazuje artykuły do sprzedaży dla turystów w Indonezji
Wielu kobietom mężowie nie pozwalają pracować. Jedyną alternatywą dla całkowitej zależności od męża i jego zarobków bywa wówczas mały sklepik bądź jadłodajnia prowadzona dosłownie z garażu lub w bramie przed domem

Umiejętność ta, czy też cecha, to mechanizm radzenia sobie w otoczeniu wrogim kobiecej niezależności, myśli, swobody i wartości. Rozwija się ona od najwcześniejszych lat, gdy dziewczynki patrzą na swych hołubionych, pieszczonych i nie mających żadnych domowych obowiązków braci. „Pomaga w tym” szkoła, w której dziewczynki uczą się umiejętności gospodarczych, podczas gdy chłopcy grają w gry.


Pewna ilość młodych kobiet opowiadała mi, że nikt ich nie kochał. Rodzice tych panien – wbrew normom społecznym – nie mieli nic przeciwko ich wyjazdowi do pracy w mieście, choć pozostałe siostrzyczki trzymano w domu do ślubu. Niejedna marzyła pewnie o podróży w nieznane, ale los dzieci wyznaczają rodzice. Odrzucona dziewczyna opuszcza dom przede wszystkim po to, żeby pracować i przysyłać swoje wynagrodzenie – sobie zostawiając minimum na przetrwanie. Potrafią tak ją trzymać latami, wycinając jej możliwości życiowe i godną przyszłość niczym organy na sprzedaż.


 

Historia niechcianej


Dwudziestokilkuletnia Khmerka imieniem Srey Neath, wykształcona na księgową, opowiedziała mi, że jej matka faworyzowała starsze siostry i jedną dużo młodszą dziewczynkę, chociaż rodzeństwo nie poradziło sobie nawet ze szkołą podstawową. Dwaj bracia byli oczkami w głowie rodziców. Z niewiadomych przyczyn dzieci we wsi wyzywały czasem Neath od bękartów. Używały przy tym słowa, które nie jest może obraźliwe, ale bycie tak nazywaną jest wielkim wstydem.


Chciała udowodnić chłodnej matce, że jest tak samo wartościowa jak bardziej kochane siostry i bracia. Tylko jednej Neath udało się ukończyć szkołę średnią, po której posłano ją na studia w stolicy. Rodzina zorganizowała comiesięczną zrzutkę na czesne i czynsz za miejsce w pokoiku z trzema innymi pracującymi dziewuszkami z tych samych stron. Sprawdzali ją, dzwoniąc do koleżanek z pokoju i prosząc o podanie córce słuchawki.


Czasem do Neath dzwonili rodzice tamtych dziewuch.

— Zawsze wieczorem jesteśmy razem w domu i rozmawiamy — donosiła im grzecznie. — Tak, są bardzo zmęczone na koniec dnia — mówiła o współlokatorkach. — Chodzą wcześnie spać, kiedy ja się jeszcze uczę — mówiła, chociaż dwie inne wieśniaczki nieraz kłamały rodzicom, że nasza bohaterka „wychodziła bez uprzedzenia i chyba widziano, jak rozmawiała z mężczyzną”. Wszystko z zazdrości, że Neath znalazła pracę, z której i tak musiała zrezygnować pierwszego dnia. Miała dostać 130 dolarów pensji, co pozwoliłoby jej na samodzielne utrzymanie, ale musiałaby nosić uniform firmowy złożony z białej koszulki na długi rękaw, spódniczki, apaszki pod szyją, rajstop i czarnych balerinek. Rodzice uznali jednak, że tylko kobiety bez obyczaju (prostytutki) noszą spódniczki do kolan.


Zainteresowanie Srey Neath wzbudził wykładowca z zachodniego kraju. Nie zachowywał się, jak chłopcy i mężczyźni, których dotąd spotkała. Szanował kobiety i nie pozwalał z nich żartować na zajęciach, w czym szczególnie lubowali się skądinąd całkiem sympatyczni, choć nieszkodliwie złośliwi młodzieńcy z grupy.


Srey Neath postanowiła dowiedzieć się, gdzie można spotkać mężczyzn z zagranicy. Ukończyła studia na własny koszt, imając się takich zajęć, jakich nie zakazali jej rodzice. Odkąd podjęła pierwszą pracę, z której musiała natychmiast zrezygnować, rodzice wpadli na nowy pomysł. „Skoro tak łatwo o zatrudnienie, niech córcia sama opłaca studia, mieszkanie i życie, a resztę będzie odtąd przysyłać na poczet budżetu rodzinnego”.


Kilka razy okłamała bliskich. W dwóch lub trzech sklepach, w których się zatrudniała, ekspedientki nosiły krótkie spodenki lub mini spódniczki, ale rodzicom mówiła, że ubierała sarong lub spodnie. Pokazywała rodzinie aranżowane zdjęcia z koleżankami z pracy ubranymi w długie spódnice. Bała się niemiłosiernie, że któraś ze współlokatorek zajrzy do jej pracy i wygada się rodzicom, ale tamte wieśniaczki nie lubiły jej aż tak, żeby wpaść w odwiedziny. Nikt nie odwiedza bękartów.


Na studiach Srey Neath radziła sobie nie najgorzej. Z polecenia prodziekana ktoś zatrudnił dziewczynę do pomocy w wydziale księgowości szybko rozwijającego się lokalnego banku. Wkrótce przeniesiono ją do nowego oddziału. Dostała znaczny awans, premię i podstawowe ubezpieczenie. Nic wielkiego, ale gdyby wszystko zsumować, wychodziło średnio pięćset dolarów miesięcznej pensji i okazjonalne dodatki. Bardzo dużo jak na dziewczynę z prowincji. Rodzice kazali jej zostać na przeludnionej stancji, gdzie mieszkała za 28 dolarów miesięcznie. Odtąd miała przysyłać im większość pensji. Przysyłała.


Mamusia i tatuś powiedzieli Neath, że mieszkała w ich domu i jadła ich jedzenie, dlatego spłaci wydatki, które ponieśli na remont i rozbudowę rudery. Oszacowali koszty na przeszło sześć tysięcy dolarów, plus jakieś luźne wydatki w wysokości około dwóch tysięcy. Dom nie był już zadłużony, a część rodzeństwa, jeden z zięciów i dwoje wnuków nadal w nim mieszkali, jednak to Neath miała przysyłać co miesiąc ładną sumkę, żeby zwrócić rodzicom pieniądze. Resztę rodzeństwa zwolniono z tego obowiązku. W rzeczy samej, nasza Neath zarabiała więcej niż jej bliscy razem wzięci, chyba że ojciec poszedł przerzucić parę ciężarówek kruszywa i obydwaj bracia wytrzymali cały miesiąc na budowie oraz odebrali wynagrodzenia, zamiast uciec do domu bez wypłaty; na przykład kiedy majster zasugerował ich ekscelencjom, że nierówno robili. Albo zbyt wolno.


Typowy wiejski dom stojący na palach w Kambodży
Typowy dom wiejski w Kambodży

 

Mąż albo forsa


Ustalono, że Neath nie może na razie wyjść za mąż – małżonek mógłby zabronić jej chodzić do pracy.


Srey Neath mierzy się z cichą tragedią. Spłaci rodzicom dom w wieku dwudziestu dziewięciu lat. Będzie wtedy starą panną, bezwartościową kobietą bez oszczędności; nikt jej nie weźmie. Rodzeństwo od dawna będzie miało po kilkoro dzieci, nawet ci młodsi. Może po wszystkim rodzice wybiorą jej jakiegokolwiek mężczyznę, jak wszystko, co jej – w przeciwieństwie do sióstr i braci – wybierali. Mąż z ich warstwy społecznej na pewno nie pozwoli pracować, chyba że jest leniem – to każe jej zarabiać, a sam zajmie się przepijaniem forsy, graniem w karty i stawianiem piwa kolegom. (Przynajmniej to powinno powstrzymać kumpli od złośliwych żartów z męża, że pozwala kobiecie zarabiać więcej niż on sam.)


Rodzice mogą kazać jej kontynuować pracę, żeby doić ją z forsy jak dojną krowę. Znajdą powody, o to się nie martwcie! Tym samym dziewczyna dalej nie będzie mogła odłożyć grosza ze znacznych przecież zarobków. Nie weźmie też ślubu, chyba że z jakimś desperatem, którego żadna nie zechciała, albo z kimś, kto wspaniałomyślnie zaakceptuje jej życie. Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem jest obcokrajowiec. Kto inny zechce taką dziewczynę?


Obcy traktują kobiety lepiej. Jakikolwiek Westerner będzie lepszy, niż mężczyźni ze wsi, w ogóle z Kambodży. Westerner, mityczny biały mężczyzna, wydawał się rozwiązaniem wszystkich problemów. Nie bije, nie pije, nie dokucza, kocha dzieci i się nimi zajmuje, ma mnóstwo pieniędzy i nie zna khmerskiego, więc trochę szkoda, że nie będzie mógł pokazać rodzinie, jaki jest inteligentny i wyjątkowy, ale za to ona pokaże im, jaka jest wyjątkowa i ktoś ją chciał. Ktoś taki.


Rodzina nie zgodzi się na takie małżeństwo, hańba; ale pociąg do pokazania sobie i innym, że ją też można dobrze traktować, zagłusza wewnętrzny głos Srey Neath nakazujący podporządkować się tradycji. Dopięła swego. Znalazła mężczyznę, obcokrajowca, ale to zupełnie inna historia, która nie jest taka, jak dziewczyna myślała.


 


Świat jest podobny pod każdą szerokością geograficzną. To nie narodowość, ani kolor skóry determinuje, czy ktoś jest dobry, albo zły; czy kogoś się kocha, albo bije i wykorzystuje.


Gdy deszcz i rynna to jedyne, co znamy, bez względu na miejsce w świecie zawsze trafimy z deszczu pod rynnę.

Czas ruszać w dalszą drogę.


 

Część druga Symfonii kobiecej może nadejść w życiu młodej kobiety z bardzo krótkim wyprzedzeniem. Trochę jak skazaniec, dziewczyna nigdy nie wie, kiedy zostanie odwołana do domu rodzinnego na przygotowania do ślubu.

9 wyświetleń0 komentarzy
  • Facebook - Grey Koło
  • Instagram - Grey Koło
  • YouTube - Szary Koło
Przeczytaj również:
bottom of page