top of page

Cykl kobiecy | Wstęp


Historię tę zaczęły Ewa i Mona



 

Jak tworzy się kobiety,

jak się nimi kieruje,

czym powinny być

i kiedy.


Jak chodzi dobra kobieta. Jak stawia stopy.

Dlaczego dobrej kobiety nie słychać?

Jak (nie tylko) Kambodżanki traktowane są w swojej kulturze.

Jak kochający rodzice w najlepszych intencjach zabijają marzenia swych córek.


Od dziecka po urnę z prochami –

Od obiektu pogardy i zbezczeszczenia po świętość.

Jak długo kobieta musi żyć, żeby tego doświadczyć.


Jak przełamywałem TABU zmieniania myśli o sobie samych w ich głowach.

Przekonywałem, że mają wartość

i żeby nigdy nie pozwalały nikomu powiedzieć inaczej.


Co, jeśli mówiono im,

że nie potrafią i nie są stworzone

do robienia rzeczy, które pragną i kochają robić.

Mówiono tak długo,

że w końcu wierzyły


i w najlepszej wierze –

przestawały śnić swoje sny.



Khmerska kobieta ze złożonymi dłońmi, bransolety, tradycyjna suknia
Tytułowa fotografia wernisażu „Dignity” (tłum. godność) w Phnom Penh, fot. Mona Simon

 

Złamany Tytan


Noszę w sercu przypuszczenie, przeczucie, (nadzieję), że każdy z nas miał kiedyś takie miejsce, wydarzenie, obraz, linijkę poezji czy mądrości, a może film lub książkę, która go złamała. Choćby na sekundę, na dzień, na myśl.


I na zawsze jest złamany, gdy tylko ta myśl mu się przypomni, choćby był Tytanem, na którego barkach spoczywa Wszechświat.



Czarny motyl ze złamanym skrzydłem siedzi na liściu


 

Wernisaż


W pierwszych dniach grudnia 2015 przyjaciółka, Ewa, zabrała mnie na wystawę fotograficzną do niemieckiego domu kultury w Phnom Penh. Wernisaż otworzył nowy rozdział mojego życia, choć nie było przeskoku iskry i eksplozji, trzęsienia ziemi ani erupcji wulkanu. Wehikułem nieśpiesznie nabierającym prędkości wyruszyłem w podróż, którą uczyniłem odyseją do gwiazd.


Kolekcję fotografii stworzyła Mona, fotografka, dokumentalistka, przyjaciółka Ewy. Mona pracowała z organizacją wspierającą najbardziej opuszczoną – piękniejszą połowę Kambodży. Autorzy projektu zaprosili grupę Kambodżanek, ofiar przemocy domowej i obojętności kulturowej, aby obrazem i kilkoma linijkami tekstu opowiedzieć ich przejmujące historie. Bohaterki wystawy same wybrały stroje, biżuterię i makijaż do sesji zdjęciowej, aby czuły się warte zobaczenia. Tak sfotografowała je Mona.


Odtąd uważniej obserwowałem dziewczęta, które dla mnie pracowały. Moje Khmerki.


Kilka lat później do mojego biura w Phnom Penh wszedł pewien ekscentryczny multimiliarder. Słyszał o mojej pracy i poprosił o zbudowanie międzynarodowej organizacji filantropijnej. Rozpocząłem nową misję, spotkała mnie moc zdarzeń i wyzwań, którymi obdzieliłbym kilka interesujących życiorysów. Poznałem też kilka organizacji kobiecych.


Była wśród nich indonezyjska klinika położnicza – jedyna dostępna pomoc medyczna dla wielu przyszłych matek, które w niektórych przypadkach nie mogą liczyć na leczenie bez zgody męża bądź ojca. Skrajnie biedne i z nędzy odrzucone przez rodzinę, niezamężne, zgwałcone bądź sprzedane przez bliskich na prostytucję, bez zgody rozporządzającego (elegancko mówimy – odpowiedzialnego) mężczyzny na leczenie mogą umrzeć w szpitalu wyposażonym w wystarczające środki do uratowania życia. W klinice, o której mówię, liczy się kobieta i dziecko, a nie pytania. Personel szkoli położne z odległych zakątków Indonezji, a ciężarne z całego świata specjalnie przyjeżdżają tutaj urodzić.


Przez lata po wernisażu Mony poznałem wiele osób, instytucji, stowarzyszeń i klubów, trafiałem na wydarzenia stworzone przez kobiety oraz im poświęcone. Współpracowałem z paniami wszystkich znaczniejszych religii i różnych narodowości. Los związał mnie też z organizacją wyrywającą młode Indonezyjki z błędnego cyklu ubóstwa poprzez edukację i pomoc w rozwoju karier.


Indonesian girls and women in traditional outfits collect Bali Wise Program diploma
Uczestniczki czterdziestej dziewiątej edycji Programu Edukacyjnego BaliWISE odbierają dyplomy ukończenia półrocznego kursu. Bali, październik 2022

Po latach odnalazłem Monę Simon, która bez wahania udostępniła komplet swoich prac do tego artykułu. Tłumaczenie opisów na język polski dla Czytelników Doktoratu z cierpliwości jest mojego autorstwa.


Wernisaż uchylił mi rąbka horroru kobiecego, który wpływał na moją pracę i życie w Azji niczym krzyżacka tortura kroplą wody. Największe tragedie to nie te, które można zasłonić ubraniem i ciemnymi okularami. Te najgorsze są jak jątrząca się z napromieniowanych tkanek choroba popromienna latami wypromieniowująca zabójczą radiację. Ani Pierwszy, ani Trzeci czy inny Świat nie ma wyłączności na horror kobiecy. Wiele kobiet dobrze zna te historie. Czasem wystarczy zabrać słowo „Kambodża”, by opowieści „Cyklu kobiecego” wydały się bliskie, swojskie, własne.


 

(Wernisaż 1)

Wystawa Dignity | fot. Mona Simon

Srey Mom, matka dwójki dzieci, Phnom Penh


Po zaaranżowaniu małżeństwa przez rodzinę wprowadziła się do domu teściowej. Odkryła wówczas, że jej nowo poślubiony mąż od dawna zażywał narkotyki. Mom pracowała i oddawała teściowej swoje zarobki. Mąż i jego matka często poniżali, bili. W dniu, w którym Srey Mom postanowiła opuścić męża, ten zaczął wrzeszczeć i powalił ją na podłogę.

Sąsiedzi przyjaźnili się z teściową Mom, początkowo więc nie wierzyli opowieściom młodej kobiety. Teściowa utrzymywała, że synowa nie dzieliła się zarobkami, a siniaki spowodował mężczyzna, z którym dziewczyna miała romans. Sąsiedzi w końcu dali się przekonać, że Mom mówiła prawdę. Mąż sąsiadki, policjant, pomógł kobiecie uzyskać rozwód i opiekę nad dziećmi.

 

Misja do wyczerpania


Jedno ze znaczeń cierpliwości wykracza poza pojedyncze ludzkie życie, a nawet poza tysiąc pokoleń. „Doktoratowi z cierpliwości” bliska jest idea longtermizmu: pozytywny wpływ żyjących ludzi na długofalową przyszłość, czyli podejmowanie decyzji, działań i przyjmowanie postaw pożytecznych z punktu widzenia ludzkości jako całości aż po jej potencjalny kres lub nieskończoną przyszłość.


Słynny astronom i popularyzator nauki, Karl Sagan, przekonał agencję kosmiczną NASA do obrócenia sondy Voyager 1, by sfotografować ludzkość z odległości 6,4 miliarda kilometrów. Na fotografii widnieje maleńka kropka na tle głębokiej czerni, ziemski dom każdego słynnego i zupełnie nieznanego człowieka. Na tym okruchu gwiezdnego pyłu tkwią wszyscy żywi, na niej urodzą się przyszli ludzie. Wszystkie stworzenia, jakie poznaliśmy, i jakich nie znamy, żyły, żyją, lub będą tu żyć.


Pale Blue Dot, space, cosmos, Earth
Błękitna kropka | Pale Blue Dot | fot. NASA/JPL-Caltech. Ziemia z odległości 6,4 miliarda kilometrów

Przez tysiące lat umysły pokroju Leonarda da Vinci głowiły się nad zbudowaniem machiny latającej. Siedemnastego grudnia 1903 roku bracia Wright wzbili się w powietrze. Tylko sześćdziesiąt sześć lat później załogowa misja Apollo wylądowała na księżycu z Neilem Armstrongiem i Buzzem Aldrinem na pokładzie. Elon Musk, obecnie oficjalnie najbogatszy człowiek, zamierza wysłać astronautów na Marsa. Jego firma oraz różne agencje kosmiczne rozważają możliwość terraformacji innych planet.


W dalekiej przyszłości, czy to z ciekawości, czy z konieczności, nasz gatunek wyruszy do innych układów gwiezdnych. Nie uda się to wysiłkiem samych mężczyzn, kobiet, jakiegoś kraju lub grupy społecznej. Do gwiazd poleci ludzkość przyszłości, której dzisiejszym przodkom daleko jeszcze do rozprawienia się z własnymi podziałami i wykorzystania swej nieprawdopodobnej różnorodności.


Myślę sobie:


— Ludzkości, jak w tym stanie chcesz lecieć do gwiazd?

Trudno nazwać kulturę czy religię, z którą nie miałem do czynienia. Zarządzałem instytucją zatrudniającą kilkudziesięciu pracowników z czterech kontynentów. Stworzyłem międzynarodową organizację, współpracowałem z instytucjami oraz stowarzyszeniami, dla których różnice są źródłem wspólnej siły.


Praca z kobietami niektórych kultur okazała się frustrującą i trudną. Nie dlatego, że były nieposłuszne czy buntownicze. Przeciwnie. Były łagodne, ugodowe i uległe. Potrzebowałem niezależnych, zdecydowanych pracowników, którzy wierzą w siebie, myślą twórczo, potrafią postawić i chronić własne granice, mieć odwagę mylić się i nie mieć racji, aby się rozwijać.


Polem mojej walki stało się kobiece otępienie wmówione kobietom przez kochające otoczenie.


Tylko ja wiem, ile wody upłynęło w Mekongu, nim kobiety z moich instytucji przestały nie-móc. Widziałem, jak trudno było im wzrastać oraz kwitnąć, ale nie pozwoliłem im się poddać. I chociaż od dawna mieszkamy w różnych krajach, i z dystansu lat można by rzec, że „już się nie znamy”, niektóre z nich dotąd proszą mnie o chwilę rozmowy, gdy rozważają poważną zmianę życiową. Bywają decyzje, które od kobiety wymagają nieprawdopodobnej odwagi, zdecydowania i wyrwania się z narzuconych ram.


W każdym kolejnym projekcie od nowa pracuję nad oczyszczaniem umysłów z kobiecego otępienia. Nie jest to moją profesją, a jednak wypełniło moją pracę i życie. Dzielę się tym doświadczeniem ze wszystkimi, dla których może mieć ono znaczenie. Niebawem powstanie strona internetowa na ten temat.


Tu kryje się misja do wyczerpania


Celem misji jest jej wyczerpanie, aby nie było nic więcej do zrobienia i aby organizacje Women Empowerment musiały zamknąć swe podwoje lub obrać nowe cele. Nieważne, jak wysoko postawioną jest ta poprzeczka i jak nieosiągalnym w dumnie dwudziestym pierwszym wieku wydaje się ten plan. Czy możemy wyznaczyć dokładniejszy i więcej przemawiający do wyobraźni cel?


Czy możemy polecieć do gwiazd bez zbliżenia się do niego?

Zamknąć organizacje wsparcia kobiet! Odebrać im pracę!

Jak wiele organizacji innego rodzaju czeka na zamknięcie!


„Doktorat z cierpliwości” to podróż ludzkości do gwiazd…


„Cykl kobiecy” opowiada o tym, skąd do gwiazd się wybieramy.


 

(Wernisaż 2)

Khmer woman in traditional outfit with a story of her husband abusing her
Wystawa Dignity | fot. Mona Simon

C. Yim, 43, matka pięciorga dzieci, Battambang


Po dziesięciu latach spokojnego małżeństwa mąż zaczął bić. Kilka razy próbował ją zadźgać. Przemoc powtarzała się tak często, że policja przestała interweniować. Sołtys wioski nie odważył się zareagować.


Członkini lokalnej rady kobiet rozmawiała z oprawcą, ale niczego to nie zmieniło. Mężczyzna złamał żonie rękę, związał ją i spalił jej ubrania. Kobieta uciekła z domu z synem, ale mąż złapał ich i próbował utopić w rzece.


W 2010 roku, po ponad dwudziestu latach małżeństwa, C. Yim ostatecznie rozwiodła się i przeniosła do wsi swojej matki. Nadal żyje w strachu i doświadcza lęków, które nawiedzają ją w snach.


Obecnie kobieta pracuje społecznie w swojej wiosce, zarabiając 50 dolarów miesięcznie. Jest dumna ze swojej pracy: robi coś dobrego i utrzymuje z tej kwoty pięcioro dzieci. Nadal jednak płaci cenę za szkody wyrządzone przez byłego męża, który spalił cały jej dobytek, sprzedał ich dom i zostawił byłą żonę z długami.


 

Uderzające ramy


Gdy zamieszkałem w Kambodży, od razu wiedziałem, że będę pisał o kobietach. Nie wiedziałem tylko dlaczego. Piękniejsza połowa świata towarzyszy mi w codziennym życiu. Tymczasem spotkanie z kobietami tak obcego mi, kambodżańskiego temperamentu było doświadczeniem istot nie z tej ziemi, choć przecież ziemskich.


Przez kilka lat odsuwałem temat kobiecy z nadmiaru innej pracy. Często przebywałem w środowiskach złożonych głównie z kobiet. Nieraz byłem jedynym mężczyzną w ich otoczeniu i z nimi doświadczałem zwykłych oraz niecodziennych zdarzeń. Dzięki temu wsłuchałem się w opowieści osób i organizacji nie godzących się na pewne zjawiska. Spotkałem kobiety, które nie mają siły, woli lub możliwości tym zjawiskom się przeciwstawić. Poznałem też takie, którym to, co dla innych jest kajdanami, zdaje się wcale nie być źródłem uciśnienia.


Ramy kulturowe i oczekiwania społeczne, w których mieścić mają się kobiety, znacząco – nieraz destrukcyjnie – wpływają na życie i pracę. Konsekwencje zasad narzuconych kobietom uderzyły także we mnie, utrudniały normalne funkcjonowanie mi oraz moim organizacjom, a czasem niszczyły długo budowane relacje, struktury i projekty.


„Cykl kobiecy” nie zajmuje się męską połową świata, której oddać należy, że nie jest złą, podłą, ani okropną, lecz w każdej dziedzinie najwięcej słychać o sprawach sensacyjnych i najgorszych. Zła wola i polityka uderza nie tylko w kobiety. Obecnie wielu ludzi w garniturach i garsonkach walczy o oddanie sprawiedliwości kobietom, co często staje się batalią o takie czy inne odpłacenie za krzywdy i prowadzi do dalszych napięć.


Agresja rodzi reakcję, upór zaś często rodzi opór; długotrwałe napięcie wyczerpuje siły walczących, którzy – dla chwili wytchnienia – przyjmują zastępcze, dalekie od równowagi rozwiązanie. Przed ludzkością pozostaje poszukanie balansu: w jaki sposób między odrębnościami i różnicami najlepiej rozłożyłyby się sprawy kobiet i mężczyzn.


Każdy jest inny i nie wszyscy mogą otrzymać to, czego pragną, choć każdy ma prawo o to się starać, walczyć, lub sobie na to zapracować.


 

(Wernisaż 3)

Wystawa Dignity | fot. Mona Simon

L. Han, 45, matka trójki dzieci, Kampong Cham. Rozwiedziona w 2014 roku


Mąż często używał ostrych słów, a kiedy się upijał, bił. W sierpniu 2014 chwycił sierp, i ciągnąc kobietę za rękę wywlekł ją na zewnątrz. Kiedy uwolniła się i uciekła, mężczyzna złapał ją za włosy i przygwoździł do ziemi. Usiadł żonie na plecach i usiłował przeciąć jej szyję. Kobieta osłoniła szyję rękami, które oprawca pociął. Ofiarę uratował bratanek.


Policja nie wszczęła postępowania. By otrzymać wsparcie i prawnika, kobieta musiała poszukać pomocy w wyspecjalizowanej organizacji GADC, która doprowadziła do zamknięcia oprawcy w więzieniu.


L. Han nauczyła się spać w nocy, ale boi się, że były mąż poszuka zemsty po wyjściu z więzienia. Kobieta została odłączona od dwójki swoich dzieci. Dwaj synowie żyją z matką oprawcy, gdyż babcia mieszka bliżej szkoły chłopców. Teściowa obwinia L. Han za wsadzenie jej syna za kratki i zabrania wnukom odwiedzać ich własną matkę.


 

„Także kobiety”


Często mówi się o kobietach jak o dzieciach, o osobach niepełnych, niedokończonych, w jakiś gorszy sposób odrębnych oraz – w niektórych językach brzmi to dobrze, a w innych katastrofalnie – specjalnych. W Kambodży kobiety są „także”.


„Także kobiety – to”

„Także kobiety – tamto”

„Już teraz kobiety również…”

„Obecnie już nawet kobiety mogą…”


Zarządzałem organizacją filantropijną w Azji Południowo-Wschodniej. Rozdawaliśmy pieniądze. Mój mocodawca zażądał ode mnie, jak sam lubił to nazywać, wyćwiczenia się w sztuce wyciśnięcia jak najwięcej odżywczego soku z każdego dolara, czyli niesienia efektywnej pomocy. Efektywny Altruizm (EA) jest trudną sztuką. Mój zarząd kierował się dobrem człowieka, nie zaś religią, płcią, rasą, wiekiem, czy czymkolwiek innym, co wskazuje konkretną osobę lub grupę, dlatego zmuszeni byliśmy odrzucać wiele wniosków. Co wszak definiuje człowieka zasługującego na pomoc, oprócz bycia istotą ludzką, która wymaga ratunku?


Po nasze wsparcie zgłosił się raz pewien lekarz. Chciał leczyć chorych ze skrajnie ubogiej społeczności na północy Kambodży. Doktor wplótł do wniosku taką linijkę: „leczenie [w jego klinice] będzie dla pacjentów okazją do spotkania prawdziwego boga”. Nie widzieliśmy w tym nic złego. Poprosiliśmy jednak o wyjaśnienia i stało się jasnym, że wyznawcy rzeczonego bóstwa otrzymają opiekę medyczną poza kolejnością. Oznaczało to, że ludzie innej wiary będą leczeni przy okazji, jeśli się na to załapią. To nie religia decyduje o kolejności przyjmowania pacjentów na pogotowiu. W odwiecznej dżungli zaś mieszkają już wszyscy bogowie i duszkowie niezbędni do szczęścia miejscowej społeczności.


Mieszkańcy jednego południowego kraju zamierzali zorganizować szkołę. Dzieci otrzymają darmowe mundurki, podręczniki i codzienny posiłek. Jaka to korzyść dla lokalnej społeczności! „Odsetek miejsc w szkolnej ławie przypadnie także dziewczętom”, pisali autorzy projektu. Nie zgodziliśmy się uczyć dziewczynki, że dla ich płci chodzenie do szkoły i szansa na lepszą przyszłość jest przywilejem dla jednej na pięć z nich.


Nie znamy podziału na dzieci szkolne i dziewczynki.

 

Nie tylko w Kambodży


Dość się temu naprzyglądałem, by zobaczyć, że problem z kobietami nie jest kambodżański. Nie jest azjatycki ani zachodni, ani wschodni, ani środkowy, zewnętrzny, własny, ani cudzy. Mówiłem o tym z kobietami z wielu stron świata. Opowiem, jak je widzę z dostępnych mi punktów widzenia. Bez intymnych szczegółów wydam Czytelnikowi pewne detale mojego prywatnego życia; może nawet całkiem pikantne, choć zupełnie nie takie, jakie najpierw przychodzą do głowy.


A group of young Indonesian women at an interpersonal training
Młode Indonezyjki z Sumatry, Jawy, Bali, Nusa Tenggara, Flores i innych wysp w trakcie zajęć z pokonywania strachu

Mój artykuł miał być zatytułowany „Kobiety w Kambodży”. Zmieniłem tytuł po przejrzeniu zapisków z ostatnich siedmiu lat. Z nowych przemyśleń starych zagadnień wyłaniały mi się kształty, których wcześniej nie widziałem i nie planowałem. Niełatwo mówić o kobietach, będąc mężczyzną, ale postanowiłem pisać i niczego nie wygładzać, bo historia ta zdarzyła się i wydarza codziennie.


Pięć dni przed publikacją tego tekstu prowadziłem na wyspie Bali szkolenie dziewiętnastu młodych kobiet z Indonezji. W krótkich słowach opowiedziałem im wszystko, o czym właśnie czytacie.


Zawsze w duchu liczę, że mnie powstrzymają, powiedzą nie znasz się, nie wiesz o czym mówisz, to nieprawda. One jednak nabrały posągowych wyrazów twarzy i przytakiwały w milczeniu...

Napływające do mnie wiadomości o kobietach nie uzupełniają, lecz potwierdzają obraz ich sytuacji. Trudno powiedzieć, czy panie w kręgu kulturowym Azji Południowo-Wschodniej mają dokładnie te same problemy, co mieszkanki Zachodu. Jest między nimi wspólny mianownik: płeć wedle stereotypu uważana za słabszą w świecie podyktowanym przewagą, siłą i agresją.


Kobiety cechuje większa od mężczyzn ugodowość i tym samym łatwiej rezygnują one z własnych celów. Nie świadczy to wszak o ich wartości, sile i wytrwałości w realizacji zamierzeń.


 

(Wernisaż 4)

Wystawa Dignity | fot. Mona Simon

C. Tui, 51, matka siedmiorga dzieci, Battambang


Przez wiele lat była codziennie katowana przez męża. Pewnego dnia już tego nie zniosła i mu oddała. Nigdy więcej nie uderzył, ale nadal pije każdego dnia i obrzuca ją obelgami.


C. Tui mimo uszu puszcza jego bolesne słowa – „to wszystko, co mogę zrobić”, twierdzi. „Żona nigdy nie powinna wypowiedzieć złego słowa do męża!” Tego właśnie została nauczona.


 

Notka językowa


Przejrzałem rozmaite słowniki, aby dla lepszego stylu, czyli dla łatwiejszego czytania, znaleźć zamienniki rzeczownika pospolitego „kobieta”. Najczęściej pozostaję przy nazywaniu kobiet kobietami, choćby przez powtórzenia tego słowa ucierpiał nieco styl artykułu.


Kilka życzliwych pań podsunęło mi zamienne określenia – w ich odczuciu neutralne i wystarczająco dobre. Są to: pani, przedstawicielka płci pięknej, mieszkanka, obywatelka, Kambodżanka, lepsza lub piękniejsza połowa świata.


Jakkolwiek kobieta lub grupa kobiet wymieniona jest w artykule, to zawsze w najlepszej wierze i w dobrym zamiarze. Nie zawsze łatwo będzie zaakceptować określenia, którymi kobiety nazywali niektórzy z opisanych tu ludzi.


 

Kobieta też człowiek?


W sierpniu 2015 roku zamieszkałem w nowym kraju, zetknąłem się z inną kulturą i zacząłem mierzyć się z obcymi zjawiskami. Kiedy w najlepsze brałem się z nimi za rogi, szydło wychodzić poczęło z worka i nie w jednym, a w tysiącu miejsc z niego wyszło. Problemy były te same, a różnica polegała na ich jakości i intensywności.


Siedem lat później na marginesie moich zajęć doradzam organizacjom i szkolę ludzi, głównie kobiety. Codziennie rozmawiam z paniami z wielu stron świata. Algorytmy internetowe podsuwają mi filmy na ich temat; przysłuchuję się, jak o płci pięknej wypowiadają się osoby i organizacje. Mieszkałem w kraju buddyjskim, muzułmańskim i hinduistycznym, w każdym najmniej przez dwa i pół roku. Nie będę wytykał pewnych zjawisk kulturom i tradycjom, co do których ktoś może mi zarzucać, że nie w pełni je rozumiem.


Nie brak mi jednak znajomości kultury i podłoża społecznego do zrozumienia tego kapłana, który mówi z pełną powagą, z tą kapłańską emfazą, z mimiką i językiem ciała świadczącym o mówieniu prawdy – czemuż wszakże miałby kłamać?, ale właśnie najwięcej krew w żyłach mrozi, że ów ksiądz nie kłamie, on ma to na myśli (!) – że wbrew wszystkim zwodniczym wersetom i interpretacjom, kobieta, jako taka, bez wątpienia JEST człowiekiem.


Wedle kapłana przyczyną człowieczeństwa kobiety nie jest choćby jej złożony system nerwowy pozwalający na wyłącznie ludzkie czynności manualne oraz intelektualne, ani że chodzi na dwóch nogach, czy też rodzi innych ludzi i sama powstaje w wyniku połączenia dwojga takich właśnie. Według księdza – człowiek przyjął kobietę pod swą ochronę, niejako zaadoptował, i tym samym wyniósł ją do godności ludzkiej.


Takie przypadki dzieją się w Polsce pod koniec pierwszej ćwiartki w XXI wieku. Rzecz jasna jest błędem logicznym, bądź manipulacją, sądzić wielu na przykładzie jednego, lecz do zjawiska tego doszło publicznie, a podobne odbywają się na całym świecie pod różnymi parasolami świętości.


 

(Wernisaż 5)

Wystawa Dignity | fot. Mona Simon

N. Charap z prowincji Kampong Cham, 48, matka siedmiorga dzieci


Próbowała uciec od brutalnego męża, z którym pozostaje w związku od dwudziestu lat. Nie może jednak zostawić dzieci, z których najmłodsze ma siedem lat.

Bije ją codziennie, mówi we łzach. Kiedy ucieka, on strzela do niej z procy. Kobieta wie, że mąż nie przejmuje się jej cierpieniem. Grozi jej śmiercią i skrzywdzeniem dzieci, jeśli go opuści lub rozwiedzie się z nim. Policja odmawia pomocy, bo napominanie męża nie przynosi skutku.

W jej życiu nie było szczęścia od wielu lat. N. Charap przyjechała do Phnom Penh podzielić się swoją historią na forum kobiet zabiegających o lepszy dostęp do sprawiedliwości.


Myśli, że jej mąż mógłby nauczyć się znacznie więcej od niej na takim forum.


 

Historia kobiety-człowieka


Królestwo Khmerów, niegdyś Imperium Khmerskie, kraj stojący w tym samym miejscu od kilku tysięcy lat, wymieniał się dobrami z Bliskim Wschodem i, pośrednio, ze starożytnym Imperium Rzymskim na długo przed zgaśnięciem ostatniego neonu na Forum Romanum i odesłaniem jego wysłużonych kolumn na wieczny odpoczynek. Jak mało wiemy o dziejach nieeuropejskich, skupieni na naszych własnych mitologiach i historii.


W II wieku naszej ery o słynnym khmerskim porcie zwanym Kattigarą pisał rzymski kartograf, Klaudiusz Ptolemeusz. Można śmiało przypuszczać, że Rzymianin miał na myśli okolice miasta leżącego w delcie Mekongu, znanego dziś jako Sajgon lub Ho Chi Minh City. Tymczasem gdy Europa tonęła w mrokach wędrówek ludów średniowiecza, w kilku regionach świata rozwijały się cywilizacje wykraczające poza nasze wyobrażenie. Kobieta była tam niesłychanie silną i ważną postacią życia społecznego.


Nie tylko kobieta-matka.

Nie tylko kobieta-piękność,

kobieta-namiętność, miłość, miłostka,

kobieta-podnieta,

kobieta-kucharka-sprzątaczka-służka.

Żebro.


Ale kobieta-kobieta

Kobieta-człowiek

Osoba


Normalnie.


Nie przekonuję, że przez dwa tysiące lat historii nie było w Kambodży podziałów. Były, i to o wiele większe niż dziś. Nie tyle jednak miedzy mężczyznami i kobietami, co między wolnymi różnych kast a niewolnikami.


 

Problemy z kobietami, a może problemy kobiet


Panie z zachodniego kręgu kulturowego zmagają się z rozmaitymi przeciwnościami, ale są o wiele więcej wspierane i rozumiane. To samo dotyczy mężczyzn, ale nie o nich, choć również do nich piszę.


Przedmiotem i zajęciem Women Empowerment (wzmacniania pozycji społecznej kobiet) w Kambodży, Indonezji i okolicznych krajach są problemy częściowo zażegnane przez mieszkanki Zachodu. Wiele spraw społecznych Wschodu ma inne podłoże i znaczenie niż u nas, dlatego trudno oceniać ich doniosłość i siłę bez zrozumienia obcych nam, wschodnich kultur sięgających korzeniami czasów daleko przed naszą erą.


Istnieją wszak kwestie, dla których kultura, tradycja i obyczaje, bez względu na długość i szerokość geograficzną, są wyłącznie wymówką; prawowitym usprawiedliwieniem, a nawet uzasadnieniem krzywdzenia i poniżania drugiego człowieka. Nie wiem tylko, jak napisać to elegancko i wytwornie.


Co jednego bodzie, drugiemu porządkiem w narodzie

Obyczaj ma moc oddziaływania na konkretną osobę lub grupę, lokalna kultura i otaczające warunki wpływają na postrzeganie problemów. Weźmy za przykład wyszukiwanie partnera życiowego przez rodziców lub swatkę, zwanego też forced marriage, albo arranged marriage, czyli wymuszone lub, mówiąc zgrabniej, zaaranżowane małżeństwo. Dzieci mają obowiązek podporządkowania się starszyźnie w najważniejszym wyborze swojego życia. Są mężczyźni i kobiety, którzy uważają ów proceder za rzecz naturalną, oczywistą; potrafią wyjaśnić ją sobie jako akceptowalną oraz jedynie słuszną. W dalszych częściach „Cyklu kobiecego” podam przykłady z życia i, choć może Czytelnika to zaskoczy, znajdą się wśród nich także pozytywne przypadki.


Są różne konteksty problemu z kobietami i problemów kobiet. Skoro coś jest nie w porządku – jak byłoby fair? Czym jest normalność i jakiej zmiany potrzeba do jej osiągnięcia? Czy powinna być ona wynikiem jakiejś zgody? Między kim? Czy ta zmiana odbędzie się mocą formalnego postanowienia? Czy wejdzie w życie jednego dnia, a może będzie to długotrwały proces, w którym sytuacje różnych kobiet oraz mężczyzn będą próbowały się, wzajemnie testowały, wspierały i sprzeciwiały aż do osiągnięcia równowagi?


Jak pokierować takim procesem?

Czy go ukierunkować,

czy dać mu się ułożyć pod własnym ciężarem?


Ogłaszam Czytelnikom, że nie będę zajmował się tymi sprawami. Opowieść o kobietach rosła we mnie przez lata i coraz silniej chciała się wydać światu. Zastanawiałem się, jak opowiedzieć o czymś, co wydaje się mnie nie dotyczyć, miewa jednak decydujący wpływ na moje życie oraz pracę.


Przyglądałem się sytuacji kobiet w Azji, zatrudniałem je, pracowałem z nimi lub dla nich, uczestniczyłem w projektach, chadzałem na koncerty, wydarzenia, kolacje, jeździłem na wakacje, prosiłem na spacery i randki. Czasem udawało mi się namówić którą na odsłonięcie intymnych, drogich sobie myśli i uczuć.


Miałem khmerską partnerkę życiową, lecz kultura jej rodziny i warstwy społecznej nie dopuściła mnie do dzielenia z nią życia. Spotykałem kobiety różnych narodowości, kultur, religii, zamożności, wykształcenia, wieku, poglądów i znajomości świata.


Ciągle coś mi się nie zgadzało. W pobliżu pewnych tematów kobiecych pojawiał się ten wysoki ton piszczący w uchu. Wwiercający się do samego mózgu fałszywy dźwięk, dysonans psujący harmonię. Próbowałem opisać tę nutę, znaleźć słowa dotykające czułych punktów jakże aktualnego od tysięcy lat zagadnienia. Po długim czasie zrozumiałem, że to zadęcie jest całkiem niepotrzebne.


Problemy nie są kobiece, lecz ludzkie. Warto spojrzeć na nie z dystansem.

Moje zamieszkanie w Azji zaowocowało licznymi tekstami i notatkami głosowymi „do siebie w przyszłości”, setkami rozmów i sytuacji, z których część wydarzyła się na moich oczach. Niektóre stały się moim udziałem i miały bezpośredni wpływ na moje życie, sukcesy i porażki. Na moje intymne uczucia.


 

(Wernisaż 6)

B. Sith z autochtonicznego plemienia Khuoy, 42, Kampong Thom. Samotna matka jednego dziecka. Rozwiedziona 20 lat temu.


Była mężatką przez cztery lata. Mąż pił i bił. Bił też kobietę, z którą miał w tym samym czasie romans. B. Sith w końcu rozwiodła się, wychowała samotnie syna i zapewniła mu szkołę. Nie chce ponownie wyjść za mąż.


Zanim się rozwiodła, martwiła się o samodzielne utrzymanie. Zrozumiała jednak, że jeśli zostanie z mężem, przemoc się nasili.

Zapytana o poradę dla innych kobiet odpowiada, że każdy myśli inaczej i trudno dać jedną radę dla wszystkich. Aczkolwiek widzi w wiosce inne kobiety żyjące z przemocą. „Gdybym była jedną z nich”, mówi, „wolałabym być sama, niż być bita.”

WIELE LOKALNYCH WŁADZ ODMAWIA UŻYCIA PRAWA PRZECIW MĘŻCZYZNOM, GDYŻ MYŚLĄ, ŻE KOBIETA NIE MOŻE ŻYĆ SAMODZIELNIE.


 

Dlaczego piszę o kobietach


Jest wiele powodów; o niektórych mówić łatwo, dla innych trudno znaleźć słowa. To kobiety okazały się jednym z moich największych zmartwień w pracy w Azji. Szukając tego przyczyny, zderzyłem się z TABU. Kobiety i mężczyźni rozdzieleni są rozmaitymi zakazami.


Tylko osoby tej samej płci mogą rozmawiać otwarcie, próbowałem zasięgnąć więc rady mieszkających w Kambodży pań z Zachodu. Podzieliły się ze mną odrobiną wiedzy, jednak kulturowa odmienność kobiet z innych krajów okazała się barierą dla Khmerek.


Pewien kalifornijski psycholog mieszkający w Phnom Penh pisał w tamtym czasie pierwszy poradnik psychologiczny dla Kambodżan. Mężczyzna wyjaśnił mi, że wiele naturalnych dla nas pojęć odnoszących się do uczuć i emocji nie istnieje w kambodżańskiej kulturze i języku, tym samym znajomość miejscowej mowy nie na wiele by się zdała. Mieszkańcy Kambodży nawet w domach rodzinnych nie rozmawiają o relacjach międzyludzkich i kwestiach intymnych, szczególnie zaś stronią od poruszania negatywnych uczuć i czegokolwiek, co mogłoby wywołać wstyd lub zmieszanie. Najczęściej pozostają sami z własnymi myślami, lękiem, niepewnością i bólem, które uznają za efekt czarnej magii.


Z trudem znalazłem kilka Khmerek otwartych pomówić „o czymś takim”, o czym na co dzień się nie rozmawia. W kręgach rządowych poznałem bong Theavy (patrz: „Skutery zakochanych”), która bez ogródek tłumaczyła mi khmerską kulturę. Jedna życzliwa mi kambodżańska księżniczka, dostojna, o pokolenie starsza ode mnie dama, postanowiła uwolnić mnie od uwłaczającego po trzydziestce stanu kawalerskiego. Nie wypadało mi stanowczo odmówić księżniczce, stałem się więc obiektem swatów z młodą mieszkanką Phnom Penh. Zabiegi Jej Królewskiej Wysokości nie odniosły zamierzonego przez nią skutku, ale dzięki nim poznałem swoistą procedurę swatania. Na wiele moich pytań odpowiedziała khmerska badaczka społeczna. W dobrym momencie głosy Kambodżanek przemówią w „Cyklu kobiecym”.


Moje pracownice zaczęły mówić ze mną o relacjach i o życiu kobiet dopiero po roku wspólnej pracy. Przez ten rok zdążyłem pogodzić się z ewentualnością, że nigdy nie poznam, ani nie zrozumiem ich uczuć oraz spojrzenia na te sprawy. Nie wiedziałem, jak zmienić dziewczęta, zmieniłem więc siebie.


Stawianie Khmerkom wymagań kończyło się moją złością i frustracją, dlatego zacząłem wymagać od siebie cierpliwości i systematyczności. Proste oczekiwania zastępowałem coraz bardziej złożonymi i szkoliłem kobiety tak długo, aż mogłem liczyć na ich samodzielność.


Kiedy zadawałem trudne w ich kulturze pytania, używały sformułowań w rodzaju kobiece problemy, problem kobiet. Znam przecież kobiety, pracuję z Wami, stoję w tych samych kolejkach, podróżuję tymi samymi drogami i bezustannie coś z Wami robię. Doświadczenia te nie pomogły mi jednak w Kambodży.


Utrudnieniem w dotarciu do Khmerek było moje bezwzględne pierwszeństwo w wielu sprawach; jako mężczyzna, dyrektor, wykładowca, obcokrajowiec z Zachodu, lepiej wyedukowany, lepiej urodzony i wszystko lepiej. Krępowano się mnie, a mnie krępowało to ich skrępowanie.


Kto zna kraj Khmerów, wie jak trudno nawiązywać otwarte relacje z jego mieszkańcami; nie tylko w sprawach damsko-męskich. Istnieją pewne drogi obejścia ciasnych ograniczeń i oczekiwań. Po miastach rozsiane są podejrzane zakamarki, do których mężczyźni uciekają na chwilę od żon dla hazardu lub zaspokojenia; zarówno w towarzystwie mężczyzn, jak i dla towarzystwa kobiet. Kiedy między dwojgiem ludzi zrodzi się uczucie, któremu przeszkodą stanie układ czy polityka rodzinna – i na to są sposoby. Obcemu trudno jest jednak dotrzeć do tak odległych, sekretnych zakątków kultury.


Nie mogłem wprost pytać kobiet o niektóre naturalne dla mnie sprawy, ale wyczuwałem podskórne prądy, których nie umiałem odczytać, ani jawnie się czegoś o nich wywiedzieć. Z jakiegoś powodu ci ludzie nie dawali mi dostępu do swoich umysłów i serc.


Obserwowałem otoczenie i zastanawiałem się, czy byłem zbyt obcy, egzotyczny; może zbyt przystojny z powodu tak pożądanej tu jasnej karnacji, a może właśnie przeciwnie – nazbyt nie swój, osobliwy, wydziwiony. Czy było coś onieśmielającego lub odpychającego w mojej postawie, czy mówiłem niejasno, byłem zbyt otwarty i bezpośredni jak na tę pozamykaną w schematach kulturowych społeczność?


Może robiłem coś nieprzystojącego i nikt mnie o tym nie uprzedził z obawy przed obrazą uczuć. Czułem się człowiekiem z liściem na głowie z piosenki Elektrycznych Gitar.


Problem mógł tkwić w naturze moich pracownic, w jakimś sposobie, w który nauczono je spełniać oczekiwania. Ja zaś ani nie miałem tych oczekiwań, ani nawet ich nie znałem. Oczywiście można ten problem postawić symetrycznie – że to nie one, lecz ja oczekiwałem czegoś, co nie należało do khmerskiego obyczaju i kultury.


Próbowałem dotrzeć do dziewcząt, i one też bodaj chciały wyjść mi naprzeciw, ale kultura nie pozwalała im otworzyć się przed obcym mężczyzną. Było w nich spowolnienie, niemoc, zadziwienie tym, że można coś zrobić, że można w ogóle za to się zabrać, i nie umiałem ocenić, czy przyczyną tego było systemowe bumelanctwo, czy niewiedza.


Zacząłem pracę nad polepszeniem mojej instytucji od wewnątrz i dopiero tutaj szydło zaczęło wychodzić z worka, bo najwięcej wysiłku kosztowało mnie uwolnienie od toksycznych myśli, jakie o sobie samych myślały pracujące u mnie kobiety. Nie znałem natury ani zmartwień tamtych ludzi, dlatego na początku nie wiedziałem, że wpojono im ograniczające przekonania.


Trudno dotrzeć do źródła problemów, jeśli ich objawy i konsekwencje są powszechnie akceptowanym zjawiskiem.

Osoby tak zindoktrynowane wykazują objawy niskiej inteligencji, brak własnej woli i siły sprawczej; są pogodzone ze swoim miejscem i oczekują ciągłego przewodnictwa. Gdy zaś tego zabraknie, bezwiednie popełniają łatwe do uniknięcia błędy, nie potrafią ich przewidzieć, ani im zapobiec.


Zastanawiałem się: jak to możliwe! Gdyby to była jedna, dwie osoby, ale wszystkie!? Masowa tępota? Jest to, oczywiście, niemożliwe! Szukałem więc wskazówek i odsuwałem złe myśli tak długo, aż dostrzegłem iskierkę, przebłyski samodzielności, talenty, na których mogłem się skupić. Chowałem ból ich porażek, gorzkość doprawdy żenujących pomyłek, aż znalazłem język do komunikowania się tak, by nie zabijać, a inicjować i rodzić.


Moje Khmerki otwierały się długo i nieufnie. Nieraz musiałem przeciwstawić się ich autorytetom i bliskim, by nie pozwolić zachwiać siłą tych młodych kobiet wyhodowanych w tradycji kobiecego otępienia. Dziewczęta nauczyły się podejmować moje standardowe decyzje i rozwiązywać złożone problemy, coraz rzadziej potrzebowały pomocy. Odtąd nie musiałem nadzorować każdego ich kroku; za to mogłem skupić się na rozwoju instytucji. Alleluja!


Nauczyłem się słuchać, a one przestały skrywać myśli i stały się moimi doradczyniami. Coraz otwarciej wyrażały swoje opinie oraz uczucia. Dla nich było to przekroczeniem nieprzekraczalnej granicy.


 

(Wernisaż 7)

H. Nath, 44, Prey Veng


Mąż kilka razy uderzył ją w twarz, zostawiając ślady tak ciemne, że nawet makijaż nie mógł skryć ich przed obiektywem. Ze wstydu odwróciła więc twarz od aparatu fotograficznego.


Jest mężatką od 2003. W 2013 mąż zaczął ją maltretować. Używa taktyki typowej dla oprawców – po biciu daje jej prezenty i przymila się, przysięgając, że to się więcej nie powtórzy.


Kobieta zdziwiła się, gdy próbowała uzyskać rozwód. Poszła po pomoc na policję, ale nigdy nie wsadzili jej męża za kratki, mimo że miała obrażenia od przedmiotów, którymi w nią rzucał. Mówi, że następnym razem poszuka wsparcia u organizacji pomagającej ofiarom przemocy domowej.


Jej dzieci także cierpią. Widzą, jak ojciec bije ich matkę i czują, że powinny ją ochronić. Mężczyzna ma romans, H. Nath obawia się, że mąż będzie również znęcał się nad tą drugą kobietą.


 

Kulturowy słowniczek znaczeń


Przynoszenie złych wieści jest kolejnym z licznych tabu w kulturze Kambodży. Nie tylko tam. Dawniej w Europie też zdarzało się zabijanie złych posłańców. Jednym z zajęć menedżera jest przewidywanie oraz unikanie niebezpieczeństw. Jak im jednak zapobiec, gdy osoby świadome nadchodzącej katastrofy milczą? Bez dostępu do oczu, uszu i myśli współpracowników przerażonych wypowiedzeniem złego słowa trudno przeprowadzić okręt przez mielizny i skały.


Otwarcie umysłów moich młodych Khmerek, aby nie bały się mówić o niepowodzeniach oraz o swoich bądź moich pomyłkach, zajęło nam wiele miesięcy. Dopiero w klimacie otwartości khmerska kultura stała się wartością dodaną.


Typowy khmerski dystans i postawa bezwzględnego szacunku na początku wydawały mi się sztuczne, irytujące, nieszczere. Z czasem poznałem miejscowe wartości; zacząłem je respektować, choć były mi obce. Grunt w tym, że ludzie wytrenowani w całkowitym podporządkowaniu nie mają naturalnej elastyczności. Człowiek w obcym otoczeniu jest niczym słoń w składzie porcelany; w najlepszej wierze dzieli i burzy, i nawet o tym nie wie. Tak ostatnio modne bycie sobą za wszelką cenę może przeszkodzić w komunikacji, która jest kluczem do wzajemnego zrozumienia. Obcym trzeba najpierw dać siebie zrozumieć, i to na ich zasadach! I wtedy być sobą.


Stworzyłem słowniczek khmerskich gestów i symboli, przełożyłem je na bliskie mi znaczenia i używałem jak własnych.


Zajrzyjmy do słowniczka. Hasło: powitanie.


Serdeczni sobie Khmerzy stają w odległości około metra od siebie, składają dłonie na odpowiedniej wysokości przed twarzami i skłaniają się z uśmiechem, pytając sok sobay?, wszystko [u ciebie] dobrze? Powitanie takie, jakkolwiek sztuczne dla człowieka Zachodu, ma tę samą wartość, co uścisk dłoni i pytanie how do you do w Wielkiej Brytanii, zapytanie how are you doin' w Ameryce, uścisk i buziak w policzek w niektórych krajach Europy i Ameryki Południowej, czy solidny uścisk dłoni, spojrzenie w oczy i wymiana kilku serdecznych słów w mojej kulturze.


Słowniczek znaczeń polega na tym, aby witać się gestami kultury obcych ludzi i nie czuć się przy tym nieswojo, lecz rozumieć i odczuwać to niczym takie samo powitanie w mojej własnej kulturze. To jak nauka obcego języka.


W codziennej pracy z Khmerkami spokój i wzajemne zaufanie były potężnym narzędziem; ułatwiły nam pracę, dzielenie się dobrymi i złymi wieściami, ale również zachowanie rezerwy do osób i nawet najbardziej niedorzecznych sytuacji, jakie dzisiaj są tematem opowieści wywołujących salwy śmiechu, a których dawniej bywałem mimowolnym, pierwszoplanowym bohaterem.


Jakże długotrwały i bolesny był proces otwierania głów i serc! A jednak: z którymi kobietami chcielibyście pracować – z tymi, które poznałem, czy z tymi, do których dotarłem?


Role kobiet, role mężczyzn


Spłycanie kobiet oraz mężczyzn do ról – co to komu daje? Człowiek jest indywidualnością, a płeć jest tylko jej częścią, nie zaś ostatecznym wyjaśnieniem. Tworząc organizację filantropijną na zamówienie ekscentrycznego multimiliardera, nie miałem ograniczeń finansowych. Zrozumiałem wówczas, jak trudno jest obrać humanistyczny cel bez zidentyfikowania adresata pomocy. Trzeba bowiem uzasadnić działania, opisać cechy odbiorców wsparcia oraz odciąć ich od innych istnień, którym nie pomożemy.


Piekielnie ciężko jest wyznaczyć cel, który mierzy w dobro ludzkości, a nie w rozwiązywanie problemów określonej grupy czyimś kosztem. Ludzkość poleci kiedyś do gwiazd i jedno jest pewne – kobiety będą integralną częścią naszej załogi.


Będą nami tak samo, jak mężczyźni.

Już są. Zawsze były, miliony ludzi wciąż nie chcą tego przyznać.


Walka z siłą otępiającej tradycji coś mi uświadomiła. Chciałbym podróżować z kobietami, którym nie trzeba łamać autorytetów i przekonań, aby mogły korzystać z siebie w całości i rozkwitać do pełni swoich możliwości, jakby to było najzwyklejszą ze spraw, którymi zajmują się kobiety.


Niech Czytelnik wspomni moje khmerskie pracownice: wystraszone, ciche, uległe i skryte, pozbawione inicjatywy, woli, siły oraz wiary w siebie. Nie zdradziłem dotąd rezultatu ich przemiany. Oto on. Nigdy, przenigdy nie miałem bardziej lojalnych, otwartych, rzetelnych, opiekuńczych i gotowych rozwijać się każdego dnia współpracowników. Nieprawdopodobny uśpiony potencjał.


Dlatego piszę o kobietach.


 

Nie faworyzuję kobiet


Pewnego dnia odkryłem kobiety i mnie najczęściej odkrywały właśnie one. Trudno powiedzieć, żebym nadmiernie im coś z tego powodu zawdzięczał. Te same bowiem, które odkryły i ujawniły najlepsze z moich stron, talentów i możliwości, najwięcej w ich rozwoju oraz wykorzystaniu przeszkadzały. Z wyjątkiem pani od matematyki w liceum.


Skoro trafiliśmy do zaułka matematycznego – kiedy piszę o kobietach, przypomina mi się dzieło profesora Josepha J. Rotmana pt. „Wstęp do topologii algebraicznej” (An introduction to algebraic topology). Dla „Cyklu kobiecego” pozostaje bez znaczenia, o czym dokładnie jest ta wybitna praca. Profesor Rotman otworzył swą książkę słynną dedykacją, jaką sam mógłbym nakreślić, gdyby nie była już napisana, wydana i tysiąckroć cytowana. Oto ona:


„Mej małżonce Marganit

Oraz moim dzieciom Elli Rose i Danielowi Adamowi,

Bez których książka ta ukończona zostałaby

dwa lata wcześniej.”

(tłum. własne)

Słowa te są memu sercu równie bliskie, jak najdroższe mi niewiasty. Piękne dzięki, dziewczyny.


Odpieram zarzut, że z jakichś względów faworyzuję żeńską połowę świata. Nie mam w zwyczaju opowiadać publicznie o sprawach prywatnych, ale uchylę rąbka osobistej tajemnicy, nie prowadząc Czytelnika w niepotrzebne szczegóły ani do konkretnych osób. I, aby uniknąć uśmieszków, nie mówię o swych czcigodnych Mamie oraz Siostrze, lecz o kobietach, które najpierw były mi obce.


Nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie odkrycie mnie przez kobiety, które otworzyły moje oczy na to, czego sam w sobie nie dostrzegałem, nie wiedziałem, że to we mnie tkwi i z uporem tego nie odkrywałem. Nikt nie kochał mnie tak, jak kobiety. Nikt nie dbał o mnie, jak one. Nikt tak nie rozumiał, choć niektórzy przyjaciele rozumieli lepiej; choć – nie tak. Nikt nie miał tyle dla mnie cierpliwości, pobłażliwości i wybaczenia. Nikt nie spędził ze mną tyle dobrego i złego czasu. Nikt tak nie stawiał mego dobra przed własnym, nawet jeśli byłem trudny i na to nie zasługiwałem. Niektóre kobiety sprawiały, że chciałem być lepszym człowiekiem i wynajdowałem sposoby, aby pozostać blisko swej natury, a jednak stać się lepszym.


Kto ma serce i człowiek, domyśla się, że to tylko część historii.


Nikt mnie tak nie ranił, jak kobiety. Nikt nie doszedł tak głęboko, rozdrapał, rozkopał i zniknął. Nikt nie był tak zapalczywy i nieprzejednany w walce o słuszne i niesłuszne. Nikt na tym świecie tak ostatecznie zdecydowany, jak kobieta, i tak boleśnie niezdecydowany, jak ona! Nikt nie był na mnie tak wściekły za to, jaki jestem. Nikt też nie był na mnie tak wściekły za to, jaki jestem w najlepszej intencji i wierze. Nikt mną tak nie gardził. Nikt, nawet najgorszy wróg, tak bez najmniejszego zawahania nie poszedł prosto do najdelikatniejszego miejsca, by od razu zawalić mą konstrukcję, i nikt nie brzydził się mną bardziej, niż ta, która ją zawaliła.


Wszystko jedno kim są. Stanowią połowę świata, z którym przyszło mi się zaprzyjaźnić nieco ponad trzy i pół dekady temu. Te same, które uskrzydlają i podcinają skrzydła. Kochanki, matki, anioły, partnerki, złodziejki, morderczynie i ofiary, nie robię wyjątków.


 

(Wernisaż 8)


L. Hoan, 47, matka siedmiorga dzieci, prowincja Pursat


Mąż upija się, obrzuca ją obelgami i oskarża o romans, chociaż ona zawsze siedzi w domu. Nieraz odpowiada mu na zaczepki. Mężczyzna często grozi żonie siekierą lub nożem, a ona broni się używając jakiegoś narzędzia.


Kilka razy poszła po pomoc na policję. Zmusili go do podpisania przysięgi, że nie będzie się nad nią znęcał, ale to pomaga tylko na tydzień.


Próbowała uzyskać rozwód przez sołtysa wioski, ale mąż się nie zgadza, więc nie ma możliwości rozwodu.


 

Co ludzie powiedzą


Kobiety żyją na wszystkich szerokościach i długościach geograficznych, włącznie z Międzynarodową Stacją Kosmiczną. Staram się o nich rozmawiać z ludźmi z całego świata i słucham, co mówią. Nie wszyscy rozumieją, po co zajmuję się tematyką kobiecą. Przyrządziłem Czytelnikowi sałatkę z rodzajów ludzkich reakcji, które często się powtarzają.


Wielu mówi:

— Ciekawe. Rób to, warto! — i zmieniają temat.


— Świetny pomysł, Marcin. Super. Dobrze mieć hobby, ale skąd weźmiesz forsę na życie? — rzekł do mnie przyjaciel. Nie on jeden zdaje się myśleć, że to takie ekscentryczne zainteresowanie.


— Nieźle to wymyśliłeś, chłopie! — trochę za mocno klepnął mnie w plecy podchmielony znajomy na urodzinach u przyjaciół. — Zajmować się babkami! Też bym ruch*ł jak popadnie, gdyby mnie „moja” ciągle nie pilnowała — facet spojrzał przezornie w stronę grupy żon i partnerek powklejanych z drinkami w kanapę i fotele. Mężczyzna ów o schludnym wyglądzie i nieskalanej reputacji lubi mówić o sprawiedliwości, prawie i religii. Jest figurą niemal publiczną, na poziomie bliskim władz województwa. Rzadko coś mnie dziwi; mój znajomy jednak nigdy wcześniej nie wyszedł ze swej postaci. Nie myślałem, że ta jego sprawiedliwość i prawość to tylko maska. Częsty przypadek.


Odwiedziła mnie raz w Azji grupka zaprzyjaźnionych artystów z Polski. Ciepli i uroczy, nieszczególnie słyną z wybrednego wysławiania się. Dzieliliśmy się wypłowiałymi już nowinkami nagromadzonymi przez stracone lata rozstania. Pomiędzy nasze wino i przekąski wplotłem wątek kobiecy.

— Kur*a, bracie, dobrze, że to robisz! — zakrzyknął kolega i czule wplótł palce w dłoń swej przyszłej małżonki. — Nie mogę patrzeć, jak się te kur*y obchodzą z babeczkami! Co im szkodzi, że baba! Jak była u nas dyrektorka i kierowniczka, nie zrozum mnie źle, zołzy z nich były, że ja pier****, ale nie pozwoliły skrzywdzić, ani nie dały się wykorzystać. Było fair. Odkąd przysłali nam tego złamasa, baby albo chodzą z cyckami na wierzchu, albo chowają się po kątach.


Spotkałem się raz w Warszawie z przyjacielem za pan brat, wiekowym już muzykiem i dawno emerytowanym profesorem. Pytał, jak mi życie płynie i czym się zajmuję. Opowiedziałem staruszkowi o kobietach.

— Słuchaj, panie Marcinku — pieszczotliwie rzecze profesor — baba jest baba i nic z tym nie zrobisz. Ani nie pomożesz, ani nie zaszkodzisz. A jak ci się omsknie nóżka, albo główka — zawadiacko podkręcił brew — płacił będziesz reputacją i portfelem. Chociaż — staruszek przekrzywił mądrze głowę i pedagogicznie wzniósł palec wskazujący — reputacja może się przydać!


— Stary, uspokój się! — jeden z przyjaciół próbował być zabawny. — Chyba nie będziesz im opowiadał, jak mają się JESZCZE BARDZIEJ wyemancypować! Co my potem będziemy robić, ścierać kurze?


— To potrzebna dyskusja, Marcin, ale zagadnienie płci to bardzo złożona tematyka powiązana z mnóstwem uwarunkowań kulturowych — rzekła Ponlok, badaczka społeczna z Kambodży. — W ostateczności możesz — przewróciła oczami — MO-ŻESZ pisać o tym z własnej perspektywy. Wówczas nie ma przeciwskazań.


Jednych ten temat nie interesuje, innych do głębi dotyka i dają to po sobie poznać. Bywa, że gwałtownie. Pewne osoby testują mnie w znanych sobie lub zmyślonych teoriach. Nie wnoszą niczego wartościowego do dyskusji, bezustannie przerywają i wracają do snucia tez na temat niewątpliwych motywacji i źródeł mojego feminizmu. Tylko ja nie jestem feministą.


— Nie idź w to — ostrzegają mnie niektórzy aktywiści i społecznicy. — Są organizacje i osoby, które odmówią ci prawa do wypowiadania się o kobietach, ponieważ nie jesteś jedną z nich. Nie spoczną, dopóki cię nie ośmieszą i zniszczą.


To kobiety najczęściej oferują mi współpracę. Kilka lat temu organizacja BaliWISE wyrywająca młode Indonezyjki z cyklu skrajnego ubóstwa i niesprawiedliwości społecznej poprosiła mnie o wsparcie. Pracujemy wspólnie do dziś. Nieco wcześniej do swojego grona zaprosił mnie balijski klub dobroczynny złożony z samych kobiet.



Mieszkanki Indonezji dostarczyły mi materiału na długą książkę pełną kobiet i ich opowieści. Rozmawiałem z prostymi dziewczętami i wykształconymi kobietami, z księżniczkami Kambodży, ze staruszką księżniczką balijską, z nieprawdopodobnie przedsiębiorczymi koleżankami z mojego klubu, z przedstawicielkami rozmaitych organizacji, rządów, samorządów i stowarzyszeń. Te kobiety dopinają swego i zapewniam, nikt nie chce stanąć na ich drodze. Nawet one jednak przyznają, że pokonują bardziej strome i dookolne drogi, by docierać tam, dokąd mężczyźni idą przed siebie.


Artykuł o kobietach w Kambodży wyszedł daleko poza kraj Khmerek i rozrósł się do rozmiarów książki. Na blogu zamieszczam główne jej myśli.


 

(Wernisaż 9)

Y. Cham, 40, matka czworga dzieci, szczęśliwie zamężna od 21 lat


Jest kluczową postacią we wspieraniu ofiar przemocy domowej w swojej prowincji. Wyszkolona przez organizację pozarządową GDAC na osobę kontaktu dla poszukujących pomocy. Wysłuchuje, radzi i pomaga ofiarom. Pomaga parom wzajemnie się komunikować.


Przez swoją działalność znana jest w wielu wsiach. Mąż Y. Cham początkowo nie godził się, by jego małżonka wykonywała tę pracę. Z czasem zmienił jednak nastawienie, uspokoił się i zrozumiał, jak radzić sobie z konfliktami rodzinnymi.


Ich wspólne życie jest szczęśliwe. Żyją w spokoju i we wzajemnym szacunku, za co ona jest wdzięczna.


 

Cykl kobiecy


Tablica z zakazem wstępu do świątyni dla kobiet w czasie menstruacji
„Uwaga! [...] 3. Kobietom w czasie menstruacji kategorycznie zabrania się wchodzenia na teren świątyni”. Bali, Indonezja.

Kobieta jest stworzeniem cyklicznym. Nie zatytułowałem „Cyklu kobiecego”, by podkreślić kobiecą cechę fizyczną uznawaną przez setki milionów ludzi za dowód kobiecej nieczystości.


Paradoksalnie to właśnie owa cecha dowodzi tak obsesyjnie przez tych ludzi upragnionej czystości i na ogół dobrego zdrowia.


Tymczasem mój cykl kobiecy jest muzyczną formą cykliczną niczym suita, sonata, kantata czy symfonia. Kobieta w kraju takim, jak Kambodża, o wiele więcej, niż mężczyzna, podlega ustalonemu cyklowi życia.


Fortunnie najbliższą mi dziedziną sztuki jest muzyka, której prawdziwy dyplom Uniwersytetu Chopinowskiego trzymam w szufladzie razem z fotografiami i wspomnieniami z jakiegoś tysiąca koncertów w kilkudziesięciu krajach.


Dalszy ciąg „Cyklu kobiecego” w formie symfonii opowie o losie kambodżańskich kobiet, bo też sami powiedzcie: cóż bardziej ludzkiego niż muzyka? Jakże szlachetny ten gatunek muzyczny ma własną, osobną historię, choć jest nieodzowną częścią dziejów wszelkiej muzyki. Symfonia ma swoje reguły, ale zdarzali się kompozytorzy stosujący nietypowe rozwiązania.


Genialni twórcy niektórych arcydzieł odchodzili od klasycznych zasad lub, doszczętnie nimi wzgardzając, łamali je, miażdżąc ich kręgosłupy, raz odsłaniając wnętrzności, a innym razem nowe wszechświaty.


Cykl rozpoczął się. W przygotowaniu są dalsze jego części. Pod wpływem przyszłych przemyśleń i wydarzeń powstaną kolejne odsłony. Zostawiam wstęp do „Cyklu kobiecego” z otwartym zakończeniem. Po nim bowiem nastąpi koncert. Będzie nim życie kobiety w formie symfonii, zgodne z zasadami, oczekiwaniami publiczności i modą.


Kolejna odsłona Cyklu kobiecego jest w przygotowaniu!

  • Facebook - Grey Koło
  • Instagram - Grey Koło
  • YouTube - Szary Koło
Przeczytaj również:
bottom of page